Skoro pierwsze wspomnienia mamy dopiero z okresu po trzecim roku życia (statystycznie, bo Ojciec twierdzi, że nie ma – ale on w dzieciństwie spadł z huśtawki na głowę, więc może niedomaga), to najlepiej byłoby zamknąć bachora na trzy pierwsze lata na wybiegu dla szympansów. Naprawdę, chętnie byśmy tak zrobili, ale nie mamy niestety wybiegu. No więc – chcąc nie chcąc – znów jedziemy na wakacje. I pakujemy się.
Zawsze pakowaliśmy się na ostatnią chwilę. Zazwyczaj skutkuje to nerwówką, warczeniem i gryzieniem, więc tym razem postanowiliśmy zaszaleć i spakować się wcześniej. Z tego tytułu zamiast biegać po domu, jedną ręką myjąc Klusce zęby, drugą ręką wyszarpując sobie włosy z głowy, a trzecią ręką upychając „te zabawki, co koniecznie musimy zabrać" do walizki, miała Matka czas na kilka przemyśleń. A ponieważ kilka osób pytało już Matkę, co spakować dla małego dziecka by nie zwariować na wywczasie, oto nasz poradnik. This is how we do it.
Aby skutecznie i dobrze spakować się z dzieckiem na wakacje, należy odpowiedzieć sobie na kilka podstawowych pytań. Czy jedziesz do Burkina Faso lub w podobne miejsce? Czy przejmujesz się tym, że bachor jest nieco brudnawy? Czy twoje dziecię padnie trupem, jeśli na śniadanie zje parówę zamiast eko jogurciku i jajeczka od szczęśliwej kurki? Jeżeli na wszystkie powyższe odpowiedź brzmi „nie", to jesteśmy na dobrej drodze. Co zatem spakować?
„Artykuły niemowlęce" w ilości minimalnej. Globalizacja jest. Z pominięciem paru miejsc na ziemi (jak busz australijski czy Himalaje), pieluchy kupisz wszędzie. Serio. Podobnie słoiczki, mleko modyfikowane, krem do tyłka, rękawki dmuchane i wszystko inne. „OMG, OMG, ale to jakieś dziwne greckie mleko opisane dziwnymi greckimi znaczkami!" - Deal with it. Bachor nie umie czytać, to mu znaczki niestraszne. Bierz kilka pieluch i małe mleko „na przeżycie", wystarczy.
Przedmioty ukochane, bez których żyć nie sposób. A więc pluszowy słoneczniki z Plants vs Zombies. Musimy go wziąć Mamo. Musimy. Tą koszulkę z żółwiami ninja, bo koniecznie będę ją nosił w weekend. Albo nie będę jej nosił, bo to jest moja elegancka koszulka, ale musimy wziąć gdyby była elegancka okazja. Kluskowy ukochany kocyk, bo bez niego budzi się w nocy i zawodzi opętańczo. A jeśli kocyk jest, to budzi się rano i snuje się po domu ciągnąc go za sobą i jęcząc „mleeekooooo, mleeeekoooo...".
Wózek i nosidło jakieś - bo co z tego, że potwory na co dzień odmawiają jeżdżenia wózkiem, że pół Krakowa drałują na nogach. Są niczym rekiny czujące świeżą krew – zorientują się wkrótce, że nie idziemy na zwykły spacer, że Matce zależy, że gdzieś tam padło słowo „zwiedzanie". Wtedy rozpoczyna się spektakl teatralnego zmęczenia i słaniania się na nogach. Nie mówiąc już o tych błogosławionych chwilach, gdy bachor śpi w wózku, a Matka sączy drinka z palemką przy kawiarnianym stoliku.
Na koniec ubrania wygodne, w rozsądnej ilości. Jak wiadomo, odrobina brudu jeszcze nikogo nie zabiła. Czy naprawdę musisz ładować całą zawartość szafy? Co z tego, że na spodenkach jest plameczka?
Skąd Matka to wszystko wie? Bo za pierwszym razem jak ostatnia kretynka połowę bagażu wypchała pieluchami. Na wszelki wypadek wzięła dwa razy więcej niż trzeba – i wiozła je jeszcze z powrotem. Ale to było dawno temu. Teraz są inne rzeczy, które musimy zapakować koniecznie, bo inaczej niebo spadnie nam na głowę i świat się skończy.
Na przykład tablet musimy wziąć, bo Ojcu przepadnie daily quest w Hearthstone, no i komiksów na niego napakował bez sensu. Precel zaś bierze swój aparat – spodziewajcie się fotograficznego hardcoru.
Cichaczem wypakowuje Matka z bagażu przygotowany przez potwory drewniany flet, łopatkę do obracania naleśników na patelni, kilka największych i najcięższych książek z naszej półki, gumowe warzywa i plastikową śpiewającą sowę. Wygląda na to, że zmieścimy się w 20kg. Będzie dobrze.