Są takie książki, które służą bardziej do zabawy niż do czytania - i zabawa jest z nimi przednia. Dziś kolejna odsłona naszego cyklu o książkach do zabawy - bo jak coś ma trzy części, to już może być szumnie nazwane cyklem, prawda? A gdyby się okazało, że przegapiliście część pierwszą i drugą, to wiecie co robić. Klikać.
Mapa przyszłości
Braci Minkiewiczów nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, prawda? Prawda?! Matka darzy niesłabnącą miłością ich krótkie żartobliwe komiksy, Ojciec jest gorliwym fanem Wilqa Superbohatera, czas więc, by i Potwory polubiły coś minkiewiczowskiego. Na szczęście Tomasz Minkiewicz poświęca ostatnio sporo czasu książkom dziecięcym. Dziwnym nie jest - a cytat ten miły jest sercom wszystkich fanów Wilqa - wszak z książki dziecięcej robił dyplom na ASP.
Ad rem - Mapa przyszłości. Jedno powiedzieć możemy na pewno, i to od razu - jest ogromnie, kolosalnie, gargantuicznie długa. Serio - jest tak długa, że bachory zaczęły kwiczeć z zachwytu, a zaraz potem biegać po mapie tam i z powrotem, przeskakując przez najróżniejsze ukazane na niej "przeszkody", aż musiała Matka smarkaczy przywołać do porządku, żeby swoimi girami książki nie podarli. Zwłaszcza Kluska, która - jak wiadomo - ma stopę wielką jak yeti. Co więcej, Potwory wkrótce z niejakim zdumieniem odkryły, że mapa jest równie długaśna i przepełniona atrakcjami także z drugiej strony.
Ale o co właściwie chodzi? Otóż w wyniku niefortunnego naukowego eksperymentu klasa Pani Oli została wessana do portalu i wyrzucona w świecie odległej przyszłości, gdzie na porządku dziennym są chociażby wieloryby - wiropłaty, wulkany ze spaghetti, zjeżdżalnie dla słoni, pingwiny strzelające laserem i monstrualne ślimaki wspinające się na wieżę Eiffla niczym King Kong. Zadaniem czytelnika jest odnalezienie na tej wielkiej, pokrytej drobniusieńkimi szczegółami przestrzeni, ludzi i przedmiotów wyszczególnionych na okładce. Na przykład takiego czegoś, co "nikt nie wie, co to jest, ale bez tego nie działa toaleta na statku".
No po prostu cud, miód i orzeszki. Wprawdzie chwilowo Potwory wydają się nieco oszołomione ilością szczegółów i - zamiast zająć się profesjonalnymi poszukiwaniami - z niekończącymi się okrzykami zdumionej radości eksplorują kolejne strony mapy po swojemu, ale na wszystko przyjdzie czas. A Matka pije toast za to, żeby autor miał dalej takie świetne pomysły, jak "zgubienie" w przyszłości całej masy prawdziwych historycznych budowli czy sławnych miejsc.
I wiecie co? Może i poniższy żarcik Minkiewiczów (zapożyczony bezczelnie, ale może skłoni was do odwiedzin na fejsowym profilu Wilqa) oddaje dobrze smutny stan czytelnictwa w naszej ojczyżnie, ale zawsze jest jeszcze te 26% gospodarstw domowych, w których książka jest ważna. Pod te strzechy niechaj trafi Mapa przyszłości.
Żeloglutki na placu budowy
Z ręką na sercu musi Matka przyznać, że Żeloglutki na placu budowy to jak dotąd nasze największe zaskoczenie "czytelnicze" tego roku - w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czytelnictwo bierzemy tu w nawias, bo prawdę mówiąc niewiele jest w tej książce do czytania. W sumie trudno nawet powiedzieć, czy określenie "książka" jest na miejscu. Żeloglutki są blokiem składającym się z 15 grubaśnych tekturowych kart, które przed rozpoczęciem zabawy trzeba czym prędzej rozkleić, bo największa z nich frajda wtedy, gdy można nimi manewrować osobno, układając plac budowy (tak, obrazki na poszczególnych kartach łączą się w całość).
Dlaczego zaskoczenie? No cóż, zupełnie szczerze mówiąc nie spodziewała się Matka, że bachory - a zwłaszcza taki "dorosły" Precel - tak bardzo wciągną się w fajną, ale bardzo prostą książeczkę, która polega właściwie jedynie na wielkiej ilustracji - zabawnej wprawdzie i bardzo ładnej, ale mimo wszystko dość monotematycznej. Ale okazało się, że żeloglutki mają jedną wielką zaletę, której dorosły matczyny mózg nie wziął całkowicie pod uwagę. Są śmieszne. Arcyzabawne. Normalnie do rozpuku. Boki zrywać. A wiecie czemu?
Posiadacze potomstwa w szlachetnym wieku przedszkolnym już się pewnie domyślają. Bo żeloglutki są strasznie ciamajdowate i roztrzepane, co stwarza na budowie całe multum slapstickowych sytuacji. A czyż jest coś śmieszniejszego od małego żółtego grubaska, który utknął w betoniarce? Potwory twardo stoją na stanowisku, że nie. A Matka na przykład uważa, że jest - chociażby film "Bogowie Egiptu" czy zdjęcia wiewiórek. No sami zobaczcie.
Wracając jednak do meritum - na tylnej stronie każdej karty znajdziemy rysunki machin budowlanych bądź jakieś zadanie do wykonania - czy to łączenie w pary, labirynt, origami, czy polecenia polegające na wyszukaniu szczegółów na wielkiej planszy. I tyle, panie i panowie. Kto by pomyślał, że będzie z tego cała masa radości? A najlepsze w tym wszystkim jest to, że Żeloglutkami na placu budowy bachory bawią się tą książką całkiem same. Normalnie taki szok, że łohoho!
UWAGA! WYNIKI KONKURSU!
Bardzo nam miło ogłosić, że Mapę Przyszłości otrzymuje Magdalena, za piękną wizję Polski skomunikowanej - bo Matce mocno ta sprawa leży na sercu! O, tak będzie: "Za tysiąc lat najfajniejsze w Polsce będzie to, że kiedy człowiek po południu zejdzie z gór, przebierze się w Krakowie, będzie miał jeszcze okazję posiedzieć (tego samego wieczoru!) przy ognisku na plaży, pod klifami w Orłowie."
Prosimy adresik!