Listopad zaczął się z grubej rury pewnymi Bardzo Ważnymi Urodzinami. A potem powoli, małymi krokami nadchodziły zimowe chłody i dni coraz krótsze, i potwory coraz bardziej rozbrykane, coraz mniej wybiegane. Były ostatnie poziomki na balkonie i ostatnie przejażdżki na hulajnodze. Rozpoczęliśmy więc sezon deszczowo-muzealno-kawiarniany, analizując dzieła sztuki i siorbiąc gorącą czekoladę niczym rasowi członkowie miejskiej bohemy.
Podobało ci się? Przeczytaj też: