Potwory dawały nieźle czadu. Pierwszy wybuch gejzeru spowodował wprawdzie atak paniki – cóż z tego, że Matka co 5 sekund powtarzała „Uwaga, wybuchnie". Kolejne dziesięć wybuchów wywołało dzikie radosne piski i okrzyki. A potem znudziło się i bachory odkryły, że woda w okolicznych strumykach jest przyjemnie gorąca. No i się zaczęło. Brodzenie, chlapanie, skoki, dłubanie za kamieniami, wylewanie wody z butów.
I udało się! Już myśleliśmy, że podczas całych wakacji na Islandii nie spotkamy ani jednego „wujka dobra rada", który podzieli się światłymi uwagami w kwestii wychowu naszych dzieci. Jakże to? Wszak w kraju ojczystym ekspertów pragnących oświecić rodziców zazwyczaj nie brakuje. Na szczęście tam, gdzie Islandczycy nie dali rady, nie zawiedli turyści – pewna starsza pani uznała za konieczne poinformować nas z silnym niemieckim akcentem, że woda w gejzerze jest gorąca (Szok! Niedowierzanie!) i powinniśmy natychmiast lepiej zaopiekować się potworami. Achievement unlocked.
Zaliczyliśmy też wrzosowiska, wodospady, bagna, kaczki i konie oraz – dla odmiany – takie czy inne muzeum. Konie okazały się trudne, bo ileż można. Dziko ryczącą i wierzgającą Kluskę musieliśmy w końcu siłą wpychać do fotelika samochodowego. Precel nieparzystokopytne miał wprawdzie głęboko, ale za to zajawił się na wikińskie „artefakty". Matka zaś przyznaje plusik za ćwiczenia muzealne, których bohaterką jest genderowa „Frejya the Archaeologist".