Na długiej liście rzeczy, z którymi Matka nieodwracalnie pożegnała się po urodzeniu potworów – oprócz wolnego czasu i poczytalności – znajduje się także odpoczynek. Jest jednak Matka typem wyjątkowo nie plażingowym i nie leżingowym, więc zawsze wychodziła z założenia, że do wakacji należy się przygotować merytorycznie. Na szczęście przygotowania obejmują Wikingów i gejzery, więc Precla nie trzeba było długo namawiać.
Wakacyjne lektury zawsze zaczynamy od atlasów. Mamy kilka, ale tym razem padło na Mizielińskich. Dużo o nich pisać nie będziemy, bo żyjemy w głębokim przekonaniu, że karmicznym obowiązkiem każdego rodzica jest posiadanie tej książki w domu (więc pewnie macie – a jak nie macie, to kupcie). Precel się ucieszył, bo wywnioskował z tej lektury, że Islandczycy żywią się prawie wyłącznie jogurtem i żurawiną – what's not to like?
Następnie odświeżyliśmy sobie Wikingów, którzy byli u nas w modzie gdy rodzice wieczorami wraz z Ragnarem pustoszyli Brytanię. W ogóle wydawnictwu Usborne Matka daje zarobić regularnie, bo ich seria książeczek o dawnych ludach to kawał dobrej roboty. Precla fascynuje przede wszystkim to, że Wikingowie mieli w domach tylko jeden pokój (ale jak to, mieli łóżka w kuchni?), że zamiast kubków używali krowich rogów (a krowie nie były już potrzebne?) i ośmionogi koń Odyna (czy jak się potykał, miał plastry na każdym kolanie?).
Na koniec jeszcze trzeci tom przygód Felka i Toli, którzy też jadą na wakacje na wyspę. Felek to lis, impulsywny, gruby i momentami zrzędliwy, zaś Tola jest zajęczycą o złotym sercu, choć czasem nieco niestabilną emocjonalnie. Niby nieustannie się sprzeczają, ale bez siebie żyć nie mogą. Lubimy, bo autor pisze dla dzieci, ale traktując je trochę po dorosłemu i puszczając oko do rodziców. No i śmiejemy się często. I chociaż tekstu jest dużo, to dajemy radę, również dlatego, że ilustracje The Thjong-Kinga są naprawdę świetne.
Matka też trochę czytała merytorycznie, choć czasu było niewiele. Pewnie jak zwykle trochę pójdziemy na żywioł.