Wiadomo, że stosunek poszczególnych egzemplarzy potomstwa do Królowej Nauk bywa różny. Pierworodny darzy ją wielką miłością, z wzajemnością zresztą. Druga sztuka do wszelakich operacji matematycznych ma podejście mocno ambiwalentne, i to delikatnie mówiąc. Dlatego pomysł, żeby przemycić trochę matmy w formie krótkich opowiadań, całkiem nieźle się u nas sprawdza. A jeśli i wy macie ochotę przetestować Elementarz Matematyczny, to możecie wygrać go w naszym konkursie!
Elementarz matematyczny
Na początku wydawało się Matce, że to jest takie dziwne coś, co nie ma szans chwycić. No bo jak, pisać o matematyce opowiadania? Szybko okazało się jednak, że bachory łykają pomysł jak młody pelikan łyka rybki. Znaczy w całości. Elementarz matematyczny to zbiór krótkich historii, w których piątka dziecięcych bohaterów na podstawie zwykłych codziennych wydarzeń pokazuje nam, że gdzie nie spojrzeć, tam zza rogu wyskakuje matematyka. Wyskakuje i nie straszy, żeby nie było niedomówień. Czyli jest bardzo życiowo i z pomysłem, a jeśli przy okazji potomstwo ogarnie temat zbiorów czy ułamków, to też nie będzie źle.
Na początku mamy więc prościznę – ot, po prostu liczby. Ale fajno, że zaczynają się od zera, a nie od jedynki, jak to zazwyczaj bywa. A zero takie ważne! Potem robi się trochę trudniej, ale ciągle jeszcze do ogarnięcia – zbiory, mierzenie i ważenie, dodawanie i odejmowanie. A dalej już hardkory dla ludzi o mocnych nerwach – ułamki, liczby rzymskie, mnożenie. Żeby jednak nie było wątpliwości, elementarz matematyczny nie wymaga od czytelników rozwiązywania żadnych zadań. On po prostu o pewnych zagadnieniach opowiada, i to na tyle ciekawie, że zasłuchani delikwenci nawet się nie zorientują, że właśnie są indoktrynowani matematycznie. Czyli win-win.
Co jeszcze tu mamy? Dużą czcionkę, która przyda się osobnikom takim jak Precel, którzy niby już czytają, ale jednak z trudniejszymi słowami nieco się boksują. No i bardzo fajne ilustracje – zabawne, ale i dobrze pokazujące, o co właściwie chodzi z tymi litrami, jedną drugą pizzy, netto, brutto i tarą. To wszystko sprawia, że u nas Elementarz matematyczny „wszedł” nie tylko bez zastrzeżeń, ale nawet przy sporym entuzjazmie gawiedzi.
Porachunki robota Mata
Poczytaliśmy sobie, pośmialiśmy się, ale żarciki się skończyły, zaczyna się robota dla prawdziwych matematycznych twardzieli, krew, pot i łzy… no dobra, tak serio to zaczyna się bardzo fajny zestaw nieźle obmyślonych zadań matematycznych, labiryntów, łamigłówek i tym podobnych rozrywek. A wszystko to na grubym papierze, przez który flamastry nie przebijają, a do tego w bloku, z którego z łatwością można wyrywać te kartki, na które akurat mamy ochotę – i to za cenę, jaka miła jest matczynemu portfelowi.
Precel zapadł na wprost maniakalny entuzjazm dla tych zadań, w których trzeba wykonać pewne obliczenia, żeby znaleźć właściwą drogę w labiryncie czy odczytać, jakim kolorem pomalować dany fragment ilustracji. Te skończyły nam się pierwsze. Potem zabrał się za sudoku (liczbowe i na figurach reometrycznych), łączenie punktów, w końcu zaś – i tu niemal mózgownica dymiła mu z wysiłku – za przerysowywanie przedmiotów w lustrzanym odbiciu. Teraz została nam już tylko jedna czwarta kartek (ha! wiemy nawet, o co chodzi z tą jedną czwartą!) i szkoda nam, że nie ma drugiego tomu Porachunków.
UWAGA! WYNIKI!!
Elementarz matematyczny wygrywa Aga za wierszyk, który pozwala zapamiętać wygląd piątki - otóż "piątka ma haczyk, na którym wieszam plecaczek"!
Porachunki robota Mata wędrują do Gośki, a raczej jej syna, spryciarza, który najbardziej lubi przewróconą ósemkę, czyli nieskończoność. Albo jeszcze lepiej - nieskończoność plus jeden, bo jest większa od nieskończoności!
Gratulujemy, piszcie do nas z adresami!