Wakacje wakacjami, ale plac zabaw placem zabaw, ale wkraczamy właśnie w ten piękny czas, gdy młodszy pomiot osiąga intelektualną zdolność grania w planszówki. Nie tylko siedzenia przy planszy po to, by w połowie rozgrywki odbiec z radosnym kwikiem, ale rozgrywki dla prawdziwych twardzieli, co to są w stanie wytrwać w jednym miejscu ze dwadzieścia minut. Oł jeee! No to polecamy coś fajnego na czwarte urodziny.
Crazy Chefs - Orchard Toys
Czyli jeszcze jedna wariacja na temat memory. Tak. Jeszcze jedna. No cóż poradzić, że memory po prostu dobrze się sprawdza? Po pierwsze ćwiczy koncentrację, zapamiętywanie, skupienie i takie tam szmery bajery. Po drugie nie jest grą losową, tylko moc sprawczo-wygrywającą oddaje w ręce uczestników. A w naszym domu to ważne, bo nie ma nic bardziej frustrującego niż sytuacja, kiedy na cholernej kostce wypada ci jedno oczko po raz piąty z rzędu (tak, tak, zaraz tu ktoś zacznie o statystyce, ale wsadźcie se tą statystykę głęboko).
Po trzecie w końcu pozwala rodzicielom oszukiwać wdzięcznie i z gracją – ot, zapomniałem po raz osiemnasty, gdzie leży ten kafelek z mlekiem, och, och! Nie zachęcamy wprawdzie to tego, by bachorom pozwalać zbyt często wygrywać (o czym było tutaj), ale raz na jakiś czas nie zawadzi podbudować ich poczucia wartości. No chyba że lubicie, jak wiją się w rozpaczy, gdy wy kosztujecie słodkich owoców zwycięstwa. Też można.
Ad rem jednak. Crazy chefs to nieco podrasowana wersja Shopping List, którą polecaliśmy już tutaj. Mechanizm ten sam – mamy czterech szefów kuchni, każdy musi zgromadzić wszystkie produkty potrzebne do swojego dania (zgodnie z zasadami memory). Na koniec jest jeszcze wyniszczający psychikę element losowy, gdy trzeba zakręcić obrotową strzałką na kole by pobrać talerz, a następnie upiec danie. Z jednej strony pozwala to trochę nadgonić tym graczom, którym zapamiętywanie poszło trochę gorzej. Z drugiej – ruletka może człowieka pozbawić zwycięstwa. Są emocje!
Pytacie, po co nam dwie prawie identyczne gry? Otóż jakiś czas temu Precel i Kluska zaczęli w planszówki grywać sami, ewentualnie przymuszając do „ochotniczej” rozgrywki różne ciocie, co w krótkim czasie sprawiło, że pierwszy egzemplarz się zdekompletował. I to jest niestety wielka wada tej gry – w klasycznym memory wystarczyłoby po prostu usunąć drugi kafelek i po sprawie. Tutaj, jeśli zgubi się choć jeden, to któryś z kucharzy nie może już skompletować swojego dania. I dupa. Ale my niezmiennie lubimy.
Smoczy Skarb - G3
Smoczy Skarb to gra kooperacyjna (co bardzo fajnie działa na początkujących planszówkowiczów, rozkładając ciężar ewentualnej przegranej po równo na wszystkich barkach), obarczona pewnym elementem losowym, ale wymagająca też nieco strategicznego planowania. Brzmi groźnie? I dobrze, kurde, cztery lata to już nie przelewki, żarty się skończyły, zaczynają się planszówki z prawdziwego zdarzenia. Wiecie, takie, w których trzeba myśleć.
O co chodzi? W telegraficznym skrócie: najpierw przy pomocy kości losowo wyznaczamy na planszy miejsca, gdzie czekają klucze do skarbu, potem gracze losują elementy ścieżki (proste, zakręcające lub rozwidlone) i decydują, w jaki sposób ułożą trasę na planszy. Jednocześnie wśród żetonów ścieżki ukryte są znaczniki smoka – po wylosowaniu należy umieścić je na smoczym torze. Celem drużyny jest oczywiście zebranie potrzebnych kluczy i dotarcie do skarbu przed wstrętną gadziną.
Bardzo lubimy smoczy skarb za to, że zmusza graczy do myślenia – trasę można układać szybciej lub bardziej zachowawczo, ryzykując, że nie uda się zebrać wszystkich kluczy, lub że nie zdążymy przed smokiem. Matkobosko, cóż to są za emocje! Kluska kwiczy, Precel podskakuje, bo w miejscu nie wysiedzi. Smoczy Skarb to jeden z tych losowych zakupów, które zupełnie nieoczekiwanie okazały się strzałem w dziesiątkę.
Wpis jest częścią projektu