Zawsze chyba bywa tak, że rodzic chce "karmić" swojego potwora tym, co sam spożywał, potworem będąc. Bo to przecież takie dobre. Najlepszym przykładem są tutaj nieśmiertelne PRLowskie bajki, którymi polskie dzieci AD2010+ ciągle żyją.
Ale po co właściwie? Dlatego tylko, że "nasze pokolenie się na tym wychowało" i wspomina takiego Reksia z nostalgią? Otóż dlatego, że coś dziwnego dzieje się w głowie człowieka dzieciatego. Chcesz dzielić się z bachorem wszystkim, co dobre. Dobrymi pasjami również. Jeśli spojrzeć na to w dłuższej perspektywie czasu, za kilkanaście lat zapewnisz sobie w ten sposób międzypokoleniowe tematy styczne. No i fajnie jest, jak rodzice i dzieci cieszą się tym samym. Jest o czym pogadać, można z przyjemnością współnie obejrzeć jeszcze raz tego czadowego Disneya, pyknąć razem w naprawdę dobrą grę, posłuchać razem prawdziwie dobrej muzyki w samochodzie.
Babcia Precla i Kluski kupiła wnukom trochę płyt z animacją - do wyboru jest Koziołek Matołek, Reksio oraz Bolek i Lolek. Oczywiście potworom nie przeszkadza fakt, że bajki te powstały przed narodzeniem ich rodziców. Nie wiedzą, że od tamtych lat animacja skoczyła o lata świetlne, a co ważniejsze, bardzo zmienił się sposób opowiadania historii skierowanych do najmłodszego widza, Na obecnym poziomie rozwoju jest im wszystko jedno. Jest kolorowe i się rusza - można oglądać. Takie bezkrytyczne podejście działa teraz, ale to pewnie kiedyś się skończy. Pytanie czy moment ten nadejdzie zanim będziemy w stanie zarazić ich naszymi konikami?
Z książkami jest chyba najprościej. Jest historia, są obrazki, rodzice czytają - czego chcieć więcej? Wraz z wiekiem będzie tylko gorzej, bo niby dobre fabuły bronią się same, ale czy możemy mieć pewność, że za naście lat bardziej interesujące nie będą raczej wypociny znajomych na fejsie czy pytania do quasi-celebryty na asku? A starzy pchają się z tymi Tolkienami czy innymi Kingami.
Są jednak takie produkty szeroko rozumianej kultury, które przeterminowują się znacznie szybciej. Albo takie, które za kilka lat będą już niezrozumiałe bez obecnego kontekstu. Albo takie, które są... no cóż, nie bójmy się tego słowa, po prostu zbyt hermetyczne i niszowe. Witajcie w świecie geeków. Przykłady? Ależ proszę.
Matka z uporczywością godną lepszej sprawy broni pierwszej edycji gry planszowej Descent. Obecnie gramy w drugą, choć oczywiście rodzicielka narzeka, że uproszczona i że loch, który można skończyć w mniej niż cztery godziny, to popierdółka, a nie "dundżyn" z prawdziwego zdarzenia. Tylko żeby odpalić taki loszek na Preclu i jego kolegach z klasy trzeba poczekać jeszcze z sześć lat. Ojciec z podobną myślą zachowuje różne karcianki, ale też nie trzyma się ich kurczowo - w końcu wychodzą coraz to nowsze (czy też starsze, ale odświeżone - yeay Doomtown!). Ale czy jest sens zapychać sobie strych? Czy kiedy potwory dorosną, rzeczywiście wybiorą między rzucaniem fojerkugli a układaniem zabójczych comb z kolorowych kartoników?
Podobnie sprawa ma się z rozrywką elektroniczną. Różne ukochane przez rodziców gry czekają na okazanie i docenienie przez młodzież (przecież nie mają innego wyboru). Tylko czy za te naście lat taki Assassin's Creed czy Bioshock będą miały wzięcie? Do tego dochodzi problem PESELu - nasza generacja rosła wraz z rozwijającą się branżą elektronicznej rozgrywki, więc najważniejsze rzeczy konsumowaliśmy na bieżąco. Może się okazać, że przy kilku grach rocznie, które koniecznie trzeba zaliczyć, potwory nie będą miały czasu na odświeżanie skamielin sprzed dziesięciu lat. Do tego dojdą anachronizmy w rozgrywce i grafice, które mogą przeważyć szalę i spowodować odstawienie tytułu po pierwszych dziesięciu minutach. Zresztą Matka wyrzuciła przez okno odświeżone graficznie ICO, bo grać się nie dało. Jak tu winić potwory, jeśli zrobią to samo?
Pocieszać się można tym, że chociaż komiksy będzie im można wcisnąć kilka lat wcześniej, kiedy jeszcze nie będą poddawać w wątpliwość rodzicielskiego autorytetu i gustu.
Prawdopodobnie będzie tak, że może i uda się coś z naszych zajawek zaszczepić, od czasu do czasu pograć w tego Descenta czy poczytać o Hulku. Jednak żeby rzeczywiście mieć wspólne pasje, to raczej my bedzięmy musieli się wciągnąć w zainteresowania potworów, a nie na odwrót. Nadejdzie czas, gdy trzeba będzie znać wszystkie piosenki Violetty czy wiedzieć, kto gra w Lidze Mistrzów. Ale skoro chcemy teraz wepchnąć młodym nasze koniki, to sprawiedliwym jest, żebyśmy w przyszłości umysły mieli szeroko otwarte.
Przy okazji tego wpisu zrobiliśmy rachunek sumienia i przypomnieliśmy sobie o wszystkich gratach, które trzymamy "dla dzieci". Zapytaliśmy o to również Was, czytelników, i podrzuciliście wiele świetnych odpowiedzi.
Matka: komplet Thorgali i Asteriksów, planszowy Descent w pierwszej edycji, Pokemon tazo ( nie pytajcie...), cała seria Ranma 1/2.
Ojciec: komplet tomów Dragonballa plus karty kolekcjonerskie z tej serii, kilka okrutnie przeterminowanych talii Magic the Gathering i Vampire: the Eternal Struggle, prawie wszystkie komiksy TM-Semic.
Czytelnicy: Pokemony na Gameboyu, seria Komiks Gigant, Polly Pocket, figuki z jajek-niespodzianek, rzutnik Ania z bajkami i mnóstwo książek (Sceny z Życia Smoków!), komiksów (Thorgale, Asteriksy, Kajko i Kokosz, Tytusy!) i gier planszowych oraz LEGO.
Bachory nigdy na to nawet nie spojrzą, prawda? Ale dla dzieci to trzymamy, dla dzieci! A Wy? Co trzymacie dla dzieci?