Ostatnio straszliwie się książki rozpanoszyły na blogu, ale książkami się człowiek nie naje, co nie? (Jeśli jecie książki, to nie przyznawajcie się proszę, pozwólcie Matce żyć w błogiej nieświadomości). Powie Wam Matka w tajemnicy, że u nas w domu to się człowiek w ogóle raczej nie naje, bo w lodówce znaleźć można głownie światło i parówki. No, może kiedy Babcia robi nalot, wtedy przez dwa dni opływamy w luksusy. Jednak na co dzień luksusy musimy sobie, wybaczcie żargon konporacyjny, outsoursować. No to siup - dawno nie było nic o miejscach, które uświetniamy naszymi skromnymi osobami oraz naszymi skromnymi bachorami o ośmiu żołądkach. Dziś dwie miejscówki poza głównym szlakiem.
Blossom
Jeśli zagna Was kiedyś w rejony między dworcem a Uniwersytetem Ekonomicznym, to miejscem, którego szukacie jest Blossom. My odkryliśmy go zupełnym przypadkiem, ale potem okazało się, że domowe wypieki, fajne zestawy lunchowe i obsługa, która zna się na kawie, zyskały już w mieście Kraka spore grono fanów. Nic dziwnego, bo zjedzą tu lunch i mięsożercy w stylu Ojca, i ludzie z przeciwnej strony barykady, którzy poszukują miejsca, gdzie można zapolować na wegańskie bezglutenowe ciasteczka.
Wielkim plusem jest kawa (jak wiadomo podstawowe paliwo wielu matek - polecamy szczególnie przepijanie napojami energetycznymi) i przemiła obsługa, której nie straszne nawet dziwaczne preclowe wymagania. Zupy zacne, ciasta pyszne, picie gorące. Bachory w różnym wieku mile widziane, i choć dań specjalnie dedykowanych nieletnim nie ma, to pani za barem zawsze idzie nam na rękę w kwestiach dowolnych modyfikacji pozycji z menu. Doceniamy to bardzo i mega masakry staramy się nie robić, choć ladę z ciastami zdarzało się niektórym wylizać.
Pino Garden
Tym razem coś przy Błoniach - wiecie, takie wielkie zielone pole (alternatywnie białe pole zimą lub błotniste pole wiosną). Po jednej stronie muzeum i park, po drugiej bardzo zacny lokal z wielkimi oknami, wysokim sufitem, piecem do pizzy, salą zabaw dla dzieci i parkingiem. Jasno, przestronnie, miło, blaty drewniane, krzesła kolorowe, szarańcza idzie się pobawić i znika człowiekowi z oczu - jak tu nie lubić?
W menu jakieś makarony, pizze, mięcho, ryby, każdy coś sobie znajdzie. Jest też oczywiście królowa wszystkich potraw, święty Graal jadania poza domem, ambrozja restauracyjna. Pizza Margherita. Drinka można sobie walnąć na skołatane nerwy. Jedyny minus to desery, bo wszystkie niestety wyglądają bardzo dobrze, a wiadomo, że pójdzie w dupę. No pójdzie, nie ma rady.
To już siódma odsłona cyklu Szama Mama. Poprzednie wpisy znajdziecie tutaj:
Szama mama - gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie
Szama mama 2, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Big Red Bustaurant i Pierre
Szama mama 3, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Makaroniarnia i U Francesco
Szama mama 4, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Konfederacka 4 i Focha 52
Szama mama 5, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Glonojad i Hurry Curry
Szama mama 6, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Le Pizzette di Rebecca i Good Lood