Islandia to kraj ludzi pozytywnie zakręconych – pewnie 1000 lat mieszkania na odizolowanej od świata, smaganej wiatrem skale może mieć taki wpływ na człowieka. Jeśli macie ochotę poczytać o islandzkich dziwactwach, to nie obrzydzajmy sobie lektury i pomińmy milczeniem fakt, że lokalnym przysmakiem jest sfermentowany rekin, barania głowa i wielorybi tłuszcz w kwasie mlekowym.
1. Nekroportki
Tak, dobrze przeczytaliście – spodnie nekromantyczne, po islandzku zwane nábrók. Gustowne legginsy wykonane z ludzkiej skóry zdartej w jednym kawałku od pasa w dół, razem z penisem i moszną. Trik polega na tym, że pierwotny właściciel musi się najpierw zgodzić, aby po śmierci wykopać i oskórować jego ciało. Do czego jednak służą nekroportki, pomijając wątpliwe względy estetyczne? Otóż do moszny należy schować tajemny run oraz grosik ukradziony biednej wdowie, który następnie w magiczny sposób będzie przyciągał tam inne pieniążki. Potem wystarczy sięgnąć do moszny – et voila! Już nigdy nie zabraknie nam drobnych na lody czy lemoniadę. W siedemnastowiecznej Islandii to dopiero umieli korzystać z życia!
2. Wyspa – żywe laboratorium
Gdy w 1965 roku 30 kilometrów od brzegów Islandii powstała nowa wyspa wulkaniczna, naród nie postawił tam hipermarketu ani wielkiego betonowego posągu. O nie – jeszcze w trakcie procesu erupcji Islandczycy uczynili z wyspy laboratorium, gdzie do dziś badają sposoby i szlaki kolonizacji nowych lądów przez faunę i florę. Na Surtsey (od Strtura, giganta z mitologii nordyckiej) stoi jedna chata z prefabrykatów zawierająca kilka łóżek, radio i panel słoneczny. Grupa naukowców przybywa tam regularnie po wcześniejszej dekontaminacji i od 50 lat uważnie obserwuje co w trawie piszczy. W tym czasie wpadki zdarzyły się dwie – raz pewien naukowiec najadł się pomidorów i poszedł za potrzebą w nieregulaminowym miejscu, drugi raz lokalne dzieciaki przepłynęły łodzią wiosłową kawał morza i dla jaj posadziły wiosną ziemniaki. Trzeba mieć fantazję!
3. Prohibicja – ale tylko na piwo
Żarliwy islandzki ruch antyalkoholowy w 1908 roku doprowadził do całkowitej prohibicji. Na to wkurzyli się Hiszpanie, eksportujący na wyspę wino, i przestali kupować islandzkie ryby. Szybko zniesiono więc restrykcje na wina i mocne alkohole, kuriozalnie pozostawiając zakaz sprzedaży piwa mocniejszego niż dwuprocentowe. Przez całe lata islandzkie knajpy dolewały więc shoty do piwa, umiejętnie omijając prawo (za wyjątkiem jednego lokalnego browaru, który miał prawo warzyć pienisty trunek o wdzięcznej nazwie „Polar Bear” dla Amerykanów stacjonujących na wyspie podczas II wojny światowej). Piwne zakazy zniesiono dopiero w 1989 (!!) i od tego czasu wyposzczeni Islandczycy 1 marca obchodzą nowe święto narodowe -Bjórdagurinn, czyli Dzień Piwa. Tak, dobrze przeczytaliście, mają święto narodowe na cześć piwa. How cool is that? Nie zmienia to smutnego faktu, że mocniejszy alkohol ciągle podlega monopolowi i dostępny jest tylko w rządowych sklepach, które celowo mają beznadziejne godziny otwarcia.
4. Nazwiska
Islandzkie nazwiska tworzy się od imienia ojca (rzadko matki) dodając na końcu son (syn) dla mężczyzn i dóttir (córka) dla kobiet. Jeśli więc tata ma na imię Gunnar, to dzieci nazywają się Gunnarson i Gunnarsdóttir. Innymi słowy będziemy mieć inne nazwisko niż każde z rodziców oraz rodzeństwo przeciwnej płci. Jak nietrudno się domyślić, kobiety nie zmieniają nazwiska po zamążpójściu. Nic dziwnego, że na drzwiach islandzkich domów wiszą tabliczki wyszczególniające wszystkich mieszkańców (inaczej listonosz by zwariował), zaś książka telefoniczna ułożona jest alfabetycznie według imion. Oznacza to również, że większość Islandczyków do wszystkich zwraca się po imieniu – czy to do nauczycieli, czy do lekarzy, czy urzędników. I tak o prezydencie mówi się po prostu Ólafur Ragnar, a piłkarz znany za granicą jako Gudjohnsen to w kraju Eiður Smár. Za to cały świat nie przejmuje się, że Björk ma na nazwisko Guðmundssdóttir.
5. Dziwaczny język
Język islandzki na przestrzeni wieków zmienił się bardzo niewiele - głównie dlatego, że Islandczycy nie mają zwyczaju dodawać do niego obcych słów, wymyślając ich islandzkie odpowiedniki. Chcecie próbki? No to macie. Leðurblökumaðurinn to Batman. Uwierzylibyście? Lecimy dalej. Appelsinusafi to, wbrew wszelkiej logice, sok pomarańczowy. Na szczęście są też słowa w miarę logiczne – flatbaka, czyli pizza, kojarzy się przynajmniej z czymś płaskim i pieczonym. Mają też Islandczycy ponad 40 określeń na śnieg – ale nie będą się tym przecież chwalić, bo na sąsiedniej Grenlandii jest ich ze 60. Ponadto mieszkańcy wyspy (jak inni Skandynawowie) niektóre słowa mówią na wdechu. No i nie ma po islandzku bezpośredniego odpowiednika słowa „proszę” – są cztery różne frazy, ale i tak w knajpie powiesz po prostu „chcę piwo”. Konwersacje po islandzku przypominają odgłosy macek ośmiornicy uderzających o ścianę, ale jest coś pięknego w dbałości i trosce Islandczyków o swój język i tradycję. Posłuchajcie tradycyjnej piosenki folkowej, to sami zobaczycie.
6. Apka genealogiczna
W kraju posiadającym 300 000 obywateli (z czego dwie trzecie w stolicy), leżącym dodatkowo na wyspie w cholerę daleko od reszty świata, siłą rzeczy musi pojawić się problem genealogiczny. Wszyscy są troszkę spokrewnieni. Nie licząc może największej, trzyprocentowej mniejszości narodowej – Polaków. No więc jak upewnić się, że w knajpie nie zarywasz właśnie siostry ciotecznej i w konsekwencji uniknąć chowu wsobnego? Rozwiązaniem jest aplikacja korzystająca z banku danych genealogicznych, wielki hit wśród Islandczyków. Jak to działa? Widzisz seksowną osobę w pubie, wyciągacie smartfony i stukacie się nimi. Jeśli macie wspólnego dziadka, apka wysyła ostrzeżenie zwane wesoło „incest spoiler”. Jeśli uważacie, że to przesadna ostrożność, to przypomnijcie sobie Karola II Habsburga.
7. Wiara w elfy
Serio, nie tylko na potrzeby turystów. Według różnych badań do wiary w elfy przyznaje się od 50 do 80% Islandczyków. Większość osób nie przyzna tak po prostu, że wierzy w „ukrytych ludzi” - jak powszechnie są zwani - ale trudno będzie też wyciągnąć kategoryczne wyznanie niewiary. Co ciekawe, w islandzkich podaniach elfy są ściśle powiązane z chrześcijaństwem. Otóż Bóg odwiedził kiedyś Ewę myjącą dzieci, a ta zawstydziła się i potomstwo jeszcze nieumyte schowała za plecami. Od tego czasu chodzi po Ziemi lud ukryty. Ale podania jednym, a życie codzienne drugim. Podobno w 1982 roku grupa 150 Islandczyków wyruszyła do bazy NATO w Keflaviku by szukać elfów, które czują się zagrożone amerykańskimi Phantomami i samolotami wchodzącymi w skład AWACS. Z kolei w miejscowości Bolungravik rozzłoszczone elfy miały być odpowiedzialne za lawinę kamieni, która spadła na ulice. Nie wspominając już o budowie drogi pomiędzy Hafnarfjordur, trzecim co do wielkości miastem na wyspie, a stolicą. Inwestycja została wstrzymana do czasu wyroku sądowego, bo droga przecina obszar występowania elfów.
8. Basen na golasa
Powszechnie wiadomo, że Skandynawowie mają specyficzne podejście do nagości i higieny osobistej. Golizna pod prysznicem czy w saunie nikogo tam nie szokuje. Islandczycy poszli jednak o krok dalej. Na każdym islandzkim basenie należy najpierw rozebrać się w ogólnej szatni, na golasa wziąć prysznic, a potem dopiero założyć kostium. Personel szatni (i okazjonalnie starsi Islandczycy) bardzo tego pilnują – wierzcie nam, sprawdzaliśmy. To jeszcze nic. Nie chodzi wszak o bieganie na golasa, tylko o higienę. Dlatego na każdej ścianie wiszą duże tablice informacyjne oznaczające na czerwono strefy ciała, które należy koniecznie umyć mydłem (w skrócie wszystkie te, które u dorosłego człowieka mogą być owłosione), innym kolorem zaś te, które można tylko spłukać. Niestety instrukcja mycia była jedynie po islandzku, nie wiemy więc, czy określała ilość koniecznego mydła oraz rodzaj ruchów myjących.
9. Rozbuchana energia geotermalna i plantacje bananów
Islandia posiada plantacje bananów, a i owszem. Trochę to dziwne w kraju, gdzie średnia roczna temperatura oscyluje koło 5°C (dane dla Reykiaviku). Ale ogromne możliwości, jakie daje energia geotermalna, pozwalają Islandczykom na nieco ekstrawagancji. Kto bogatemu zabroni? Obecnie źródła geotermalne i hydroelektrownie pokrywają 80% krajowego zapotrzebowania na energię, a plan zakłada, że do 2050 roku kraj będzie w tej kwestii całkowicie niezależny. Islandia należy też do nielicznych krajów, gdzie można sobie „zatankować” auto paliwem wodorowym, zaś na widok islandzkich rachunków za elektryczność zzieleniejemy z zazdrości.
10. Najlepsza Partia i Jón Gnarr
Gnarr, islandzki aktor i komik, wraz paroma innymi osobami bez żadnego zaplecza politycznego założył Najlepszą Partię w 2009 roku – u szczytu dramatycznego kryzysu ekonomicznego - i pół roku później wygrał wybory z programem obejmującym darmowe ręczniki na basenach i sprowadzenie niedźwiedzia polarnego do stołecznego zoo. Hasła wyborcze? „Nie zamierzamy spełniać żadnych wyborczych obietnic” oraz „Ponieważ wszyscy są sekretnie skorumpowani, my będziemy skorumpowani otwarcie!” Zresztą sami zobaczcie ich spot wyborczy. Gnarr dobrze się czuje z mikrofonem, bo w młodości śpiewał w kapeli punkowej (i wielu członków Najlepszej Partii również ma punk rocka w CV). Nowy burmistrz Reykiaviku wrzucał na swojej oficjalnej stronie memy, uczestniczył w publicznych wydarzeniach w stroju rycerza Jedi, zaś wkrótce po wyborach ogłosił, że nie wyobraża sobie zawarcia koalicji z kimś, kto nie oglądał serialu „The Wire”. Natomiast nasz największy szacun zdobył dwa miesiące temu, nie ubiegając się o reelekcję po pierwszej kadencji. Wyobrażacie sobie? Super popularny polityk sam rezygnuje? Na pewno nie u nas.
I na koniec garść ciekawostek:
– po kryzysie McDonalds uciekł z wyspy i do dziś nie wrócił
– na Islandii powstał najstarszy parlament na świecie, w 930 roku
– kluby ze striptizem są nielegalne, za to pani Jóhanna Sigurðardóttir była pierwszym otwarcie homoseksualnym premierem (premierką?) na świecie
– islandzcy policjanci nie noszą broni palnej – przestępczość jest tak mała, że wystarczają im pałki i spray pieprzowy
– Islandczycy w porównaniu z innymi krajami Europy pracują najdłużej, ale i żyją najdłużej
– na Islandii mają 13 Świętych Mikołajów