Dawno nic nie pisaliśmy o tym, w jakich krakowskich restauracjach dobrze się bywa z nieletnimi potworami. Część z Was mogła zapewne dojść do – jakże mylnego – wrażenia, że Matka przestała się starać o tytuł Chujowej Pani Domu i zaczęła coś gotować. Otóż nie, po prostu sezon na dobre rzeczy się rozkręcił, więc czasem zamiast obiadu rzucamy na stół kilo bobu czy czereśni i wszyscy są z tego bardzo zadowoleni. Tymczasem jest parę miejsc, które polecić warto. Dziś restauracja wegetariańska Glonojad i hinduskie Hurry Curry.
Glonojad
Ojciec jest mięsożercą z krwi i kości, który zwykł mówić, że obiad bez mięsa to nie obiad (tak, tak, taki już z niego troll jaskiniowy). Knajpy wege omija więc zazwyczaj szerokim łukiem, krzywiąc się niemiłosiernie - a przynajmniej tak było, dopóki nie odkryliśmy absolutnie fantastycznego baru Glonojad. Powiedzmy sobie szczerze, Matka parła, byśmy weszli do Glonojada głównie przez wzgląd na nazwę – och, jakże ta nazwa jest trafiona dla restauracji karmiącej roślinożerców! – ale gdy raz weszliśmy, zaczęliśmy wracać regularnie.
Glonojad nie oferuje może jakichś wielkich udogodnień dla dzieci (chociaż zdaje się, że wszechobecne krzesełka niemowlęce z Ikei mają), ale za to karmi tak dobrze i szybko, że nie zdążycie się nawet zorientować, kiedy zapałacie do niego nieposkromioną miłością. W menu są dania stałe, a oprócz tego można zaglądać w porze obiadowej po dania dnia (które mają tendencję do szybkiego „wychodzenia”, więc kto pierwszy, ten lepszy. Smaki oscylują w różne strony - trochę w stronę kuchni indyjskiej, więc my zazwyczaj wybieramy samosy, do tego dla Matki jakaś soczewica, trochę w stronę kuchni rodzimej – Precel jest ogromnym fanem glonojadowych pierogów. W chłodniejsze dni raczymy się do tego ciepłym mlekiem czy korzenną herbatą.
Czy są jakieś mankamenty? No ba! Miejsc czasami brakuje w godzinach szczytu, bo nie tylko my poznaliśmy się na tej wspaniałości. Poza tym wad brak. Samoobsługa podczas zamawiania to duży plus, bo mocno przyspiesza i ułatwia sprawę ludziom dzietnym, którym perspektywa czekania na widzimisię kelnera jawi się jako głęboka tortura. Idźcie wszyscy do Glonojada na warzywną wyżerkę, nie zawiedziecie się.
Hurry Curry
Z hinduskim żarciem w Krakowie było do niedawna tak, jak niegdyś z sushi – mało, drogo i „restauracyjnie”. Na szczęście ostatnio przeżywamy boom na szybkie, dobre i ekonomiczne jedzenie w tych klimatach – jest Curry Up, Tak Yak Tandoori, jest foodtruck Hindus, a niedawno w samiuśkim centrum, rzut beretem od Rynku, otwarła się filia knajpy o wdzięcznej nazwie Hurry Curry. Jako wielcy miłośnicy indyjskiego żarełka popędziliśmy tam zaraz kucgalopem, ciągnąc za sobą bachory.
Lokal jest spory, układ stolików wygodny, obsługa przemiła, zaś na Kluskę czeka zawsze zestaw kredek i kartki, co od razu powoduje, że mała potwora zostaje wyeliminowana z rozgrywek w zawodach „kto zrobi największy Sajgon w restauracji”. Precel zaś, odkąd zgłębił tajną sztukę czytania, studiuje menu niczym Indiana Jones starożytne manuskrypty. Indyjskie jedzenie jest skromnym matczynym zdaniem bardzo przyjazne potwornym paszczom – jeśli tylko unikniemy bardzo pikantnych potraw, to chlebki naan, ryż i kurczak w łagodnym curry w połączeniu z wielgachnym kubłem mangowego lassi załatwiają sprawę. Przy naszej pierwszej wizycie Pan Kelner, najwyraźniej rozbrojony zupełnie entuzjazmem bachorów, przyniósł nam w prezencie od firmy chlebek bananowy z kremowym serkiem. No i koniec, i basta, bachory przepadły zupełnie, zapanowała jakaś obsesja chlebko-bananowa. Obecnie jest to absolutnie żelazny punkt programu każdej wizyty w Hurry Curry.
Cenowo, jak na fajne żarcie prawie bezpośrednio przy Rynku, Hurry Curry wypada bardzo przyjaźnie. Bywało, że przy dużym obłożeniu zdarzało nam się trochę długo czekać na zamówione jedzenie, ale jest to poniekąd sytuacja zrozumiała. Czy to najlepszy Hindus w Krakowie? Zdecydowanie nie. Ale jedzenie jest dobre, a gdy wybieramy się na miasto z bachorami, Hurry Curry wygrywa fajną miejscówką, miłą obsługą i ogólnym wyluzowaniem, które sprawia, że nawet z dwójką bachorów, robiących sobie z głośnym kwikiem „chińskie” czapki z podkładek stołowych, czujemy się tam bardzo dobrze.
Smacznego!
PS. Jak zapewne zauważyliście, część zdjęć została zrobiona zimą. Niechaj to służy za dowód, że bardzo lubimy nawiedzać Glonojada niezależnie od pory roku.
To już piąta odsłona cyklu Szama Mama. Poprzednie wpisy znajdziecie tutaj:
Szama mama - gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie
Szama mama 2, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Big Red Bustaurant i Pierre
Szama mama 3, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Makaroniarnia i U Francesco
Szama mama 4, czyli gdzie zjeść z dzieckiem w Krakowie: Konfederacka 4 i Focha 52