Wiele lat temu, w czasach studenckich, gdy byliśmy piękni, młodzi, bezdzietni i znacznie chudsi, niejeden wieczór spędziliśmy z przyjaciółmi nad Carcassone. Gdy tylko Matka zobaczyła edycję dziecięcą, musiała natychmiast położyć na niej swoje szpony. A potem wystarczyła jedna partia, żebyśmy wiedzieli bez pudła - Dzieci z Carcassone to naprawdę kawał dobrej gry dla przedszkolaka.
Zacznijmy od tego, że udało nam się rozegrać kilka pełnych partii na cztery osoby, co - jak być może wiecie po lekturze poprzedniego wpisu o grach planszowych - zakrawa na cud. Być może Kluskę zwabiły duże drewniane ludziki, być może pomysł z kartonowymi elementami planszy, które układa się samemu, patrząc, by narysowane na nich elementy krajobrazu pasowały do siebie - wiadomo, gadzina uwielbia puzzle. Tak czy inaczej daliśmy radę, co więcej, wszyscy dobrze się przy tym bawiliśmy niezależnie od wieku. Dzwony, tęcze, jednorożce, cuda!
O co więc chodzi? Każdy z graczy dysponuje kompletem pionków, które chce jak najszybciej umieścić na planszy - wygrywa pierwszy, który pozbędzie się wszystkich. W swojej turze ciągniemy żeton planszy i dokładamy go do leżących już na stole. Na żetonach narysowane są drogi, mosty i skrzyżowania, które trzeba dołożyć do już istniejących dróg, a także elementy kończące, którymi możemy zamknąć daną trasę. Na drogach natomiast narysowane są w różnych konfiguracjach ludziki w kolorach graczy. W momencie, gdy uda się jakąś drogę zamknąć z dwóch stron, wszyscy gracze mogą na niej ustawić pionki w miejscach, gdzie pojawiły się ludziki w ich kolorze.
I tyle! Precel błyskawicznie wykminił, że powinien dążyć do zamykania tras ze swoimi ludzikami, a jeśli nie jest to możliwe, powinien umieszczać żetony tak, by nie dawać dodatkowych punktów innym graczom. Całą mechanikę gry ogarnął bez najmniejszego problemu i dwa razy wygrał z nami zupełnie uczciwie, bez żadnych forów (choć ze sporą dozą szczęścia przy losowaniu - tego smarkaczowi odmówić nie można). Kluska z kolei mocą swego trzyletniego umysłu pojęła, że w jaki sposób poprawnie umieszczać żetony i zamykać trasy ze swoimi ludzikami, choć niuanse grania przeciwnikowi na nosie jeszcze całkowicie jej umykają. W związku z tym zgodnie stwierdziliśmy, że rację całkowitą miał wydawca, umieszczając na pudełku przedział wiekowy od 4 lat.
Dzieci z Carcassone to szybka gra z niewielkim elementem losowym, przy której konieczne jest nie tylko ogarnięcie i przeanalizowanie obecnej sytuacji na planszy, ale i spora dawka logicznego myślenia, nieraz przyszłościowego. Bardzo spoko, naprawdę. Niechaj świadczy o tym fakt, że Matka początkowo planowała zrobić kolejny wpis łączony o grach planszowych, ale uznała, że Dzieci z Carcassonne zasługują na osobne wyróżnienie. Fakt, że może w nią grać jednocześnie dwójka dorosłych, zajawiony matematycznie pięciolatek i trzylatka z przyzerowym zacięciem planszówkowym - i nikt się przy tym nie nudzi - to jest po prostu cud nad Wisłą.
Dzieci z Carcassonne można kupić tutaj. Acha, jeszcze jedna fajna sprawa - cena oscylująca w okolicach sześćdziesięciu kilku złotych. Czyli naprawdę nieźle, jeśli porównamy ją przykładowo do gier Haby.
PS. Najlepszym aspektem grania w planszówki zdaniem Kluski ciągle są wypraski z gier. Tym razem przerobiła je na wysokiej klasy aparat fotograficzny...