Nadchodzi w życiu każdego dzieciatego planszówkowca taki piękny dzień, kiedy może odetchnąć z nieskrywaną ulgą, odkładając na półkę na wieczne zapomnienie wyeksploatowane do obrzydliwości gry w typie memory. Nie zrozumcie Matki źle, w sumie nie ma Matka nic do memory, w ciągu ostatnich czterech lat dosłownie zęby na nim zjadła, rozgrywając zyliard partii w różne jego pochodne. Ale musi być kurde taki moment, kiedy człowiek powie sobie dość. Kiedy spojrzy na potomstwo i uzna, że wyszło już ponad poziom umysłowy złotej rybki, co za tym idzie ogarnie takie planszówki, które wymagają prawdziwego pomyślunku. Dziś dwie takie propozycje - Bitwa o Tortugę i Kraby na fali.
Dla nas tym pięknym momentem okazały się partie rozegrane w Dzieci z Carcassone - patrzyliśm sobie wtedy na Precla, patrzyliśmy, i dokonała się w nas jakaś duchowa przemiana. Przecież on daje radę! Przecież myśli! No niesamowite to jest! No to siup, lecimy z grami z prawdziwego zdarzenia, do myślenia i kombinowania.
Bitwa o Tortugę
Szybka, logiczna gra planszowa dla dwóch osób do ogarnięcia dla sześciolatka? Do tego o piratach? No, proszę państwa, brzmi dobrze. Co ciekawe, pierwotnie była to japońska gra o kolorowych biedronkach, którą Fox Games zręcznie przerobiło, proponując własną, bardzo zacną oprawę graficzną. Mamy już świetne doświadczenia z dwuosobowymi grami od Foxa po rozgrywkach w Gobblety, więc Tortugę braliśmy w ciemno.
W niewielkim pudełku mamy tekturową planszę, zestaw grubych drewnianych kwadratowych klocków oraz naklejki, którymi sami powinniśmy rzeczone klocki okleić - na awersach wizerunkami okrętów o różnej sile, na rewersach zaś morskimi falami. I już na starcie jest wielka radość, bo to przecież strasznie fajnie sobie samemu zrobić grę. Potem okazało się wprawdzie, że Potwory ponaklejały rewersy krzywo, więc co sprytniejsi gracze szybko orientowali się, co jest po drugiej stronie, ale Matka ukróciła te zbójeckie praktyki poprawiając naklejki.
Mamy więc dwie floty - czerwoną i czarną, każda zaś dysponuje okrętami o różnej sile. I tu ciekawostka - siła ta podczas rozgrywki okazuje się całkowicie nieistotna, co oznacza, że najsłabszym nawet okrętem możemy zatopić potężną fregatę przeciwnika. Liczy się natomiast jako wartość punktowa, określając zwycięzcę gry. Żetony rozkładamy losowo, zakryte, a następnie w swojej turze możemy albo odkryć nowy żeton, albo poruszyć swoim statkiem, albo go obrócić. Jeżeli wpłyniemy na pole ze statkiem przeciwnika, automatycznie go zatapiamy. I tyle!
Zasady naprawdę proste i intuicyjnie przyswajalne, konieczność główkowania i strategicznego myślenia w przód (często poświęcenia swojego okrętu po to, by chwilę później zadać przeciwnikowi druzgocący cios) oraz bardzo solidne wykonanie i ładna szata graficzna sprawiają, że Bitwa o Tortugę błyskawicznie wskoczyła u nas w domu na tę półkę, gdzie trzymamy gry fajne, które długo u nas zabawią.
Kraby na fali
No dobra, żarty się skończyły, pora na coś z grubej rury. Kraby na fali są pozycją, którą producent proponuje dla ośmiolatków, i choć z przyjemnością rozegraliśmy z Preclem wiele partii, musi się Matka troszkę się z tym sugerowanym wiekiem zgodzić - to planszówka na pierwszy rzut oka bardzo prosta, a jednak wymagająca głębokiego pomyślunku.
O co więc chodzi? Na dużej, heksagonalnej planszy musimy najpierw rozłożyć kraby, które wkrótce będą walczyć o bezpieczne miejsce podczas przypływu, wspinając się na kamienie i swoje własne plecy, byle tylko nie porwała ich fala. W Kraby na fali może grać od 2 do 4 osób, przy czym im więcej, tym weselej - krabów jest wtedy mnóstwo i dzieje się, oj dzieje! Każdy z graczy wybiera kolor, do którego przypisane jest po 9 skorupiaków w 3 różnych wielkościach (wysokość pionków). Kraby mieszamy i rozkładamy losowo, po jednym na każdym polu. A potem - let the games begin!
W telegraficznym skrócie zasady polegają na tym, że swoimi krabami łazimy po sąsiadujących skorupiakach (swoich lub przeciwnika), przy czym duże kraby przemieszczają się mało, ale mogą przygnieść każdego, mniejsze zaś chodzą dalej, ale mogą zatrzymać się jedynie na krabach swojego rozmiaru lub mniejszych. A potem nadchodzi wielka fala i te spośród nieszczęsnych dziesięcionogów, którym nie udało się skończyć ruchu w bezpiecznym miejscu, zostają zmyte do morza. Zwycięzcą zostaje ostatni gracz, który nie dał się w ten sposób wymanewrować.
Zasady są stosunkowo proste i już przy pierwszej partii Precel radził sobie bez problemu z tym, jaka jest idea ruchu pionkami oraz do czego powinien dążyć, by wygrać. Problematyczne okazało się natomiast strategiczne, długofalowe planowanie swoich ruchów - nie będziemy ściemniać, nie były to wyrównane rozgrywki. Nie zmienia to jednak fakru, że Precel w Kraby na fali gra niezmiernie chętnie, bardzo się przy tym ekscytując i ciesząc z udanych ruchów. To planszówka, przy której może się smarkacz sporo nauczyć, i bardzo sobie za to kolorowe skorupiaki chwalimy.
Wpis jest częścią projektu