Może się na pierwszy rzut oka wydawać, że czytamy dzieciom książki, chodzimy do muzeów, na baseny, piłki nożne i muzykę puszczamy – nie daj Boże klasyczną. Ale jak spytacie Precla, co lubi najbardziej, to pobiegnie odpalić konsolę. Nota bene zapytany, co chciałby dostać za grzeczne otwarcie paszczy u dentysty, wypalił natychmiast, że nowe plejstejszyn. Boję się, że za kolejne szczepienie zażąda kluczyków do BMW X6.
Tak więc będziemy polecać i odradzać. Oto w co graliśmy w kwietniu.
Giana Sisters: Twisted Greams
Precel odpalił testowo i oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki. W dużym skrócie Giana Sisters to kolorowy platformer, gdzie - przełączając między jasną i mroczną siostrą - zmieniamy jednocześnie wygląd i działanie elementów otoczenia. I tak mroczna siostra przy dźwiękach ostrej gitary wali ognistym atakiem, podczas gdy jasna siostra w takt łagodnej muzyczki wiruje w powietrzu. Nie trwało długo, a bachor rozpracował, że zmieniając bohaterkę, zmienia jednocześnie świat i otwiera niedostępne pomieszczenia czy aktywuje elementy otoczenia. Hell, czasem nawet ma lepsze w tej kwestii pomysły niż rodzona matka. A poza tym zupełnie dzieciaka nie frustruje, że do tej samej dziury wpada po 50 razy.
Oh, synu, synu, gdybyś tylko wiedział... To niewątpliwy znak, że czas zainwestować w Nintendo.
Fun fact: oryginalna gra The Great Giana Sisters z 87 roku była chamską zżynką z hydraulika.
Dorosłym okiem: Giana Sisters to syta platforma, na dalszych poziomach dla Precla niewątpliwie jeszcze za trudna. Co tu dużo gadać, miejscami nawet dorośli muszą się przy tym napocić. Ale pierwszych parę plansz młody załapał w mig. Co więcej, to pierwsza gra, przy której Precel nauczył się w pełni wykorzystywać pada i opanował kombinację „skok + kierunek + super moc”. No i uświadomił nam, że nie mamy na czym odpalić Mario Bros. Żaden szanujący się geek nie może wyrastać w świecie bez Mario Bros.
Castlevania Lords of Shadow 2
Troll, zwany także Ojcem, przechodził w młodości okres burzy i naporu, charakteryzujący się długimi włosami, skórzanym płaszczem i zamiłowaniem do produktów White Wolf Publishing. Pierwsze dwa zniknęły, ale trzeciego się Ojciec nigdy tak naprawdę nie pozbył. Nie dziwcie się więc, że przebierał nogami na widok nowej Castlevanii. No więc grał - znaczy najpierw marszczył brwi, potem marudził pod nosem, potem ciskał głośne klątwy. Kiedy dochodzi do rzutu padem, cała rodzina już dawno ukrywa się pod stołem. Ponieważ prowadzimy przyjaznego, radosnego bloga o dzieciątkach, kwiatuszkach i wróżkach, i nie chcemy narażać czytelnika na język nienawiści, wrzucamy jego złorzeczenia do osobnej notki. Tu sobie poczytajcie.
Farm Heroes Saga
Co z tego, że Matka miała testować nowego plejacza. Co z tego, że gorący jak świeże bułeczki Child of Light stygnie na dysku. Farm Heroes SAGAAAAAAA!!! Ma na szczęście Matka tyle zdrowego rozsądku, żeby nie katować tym ustrojstwem fejsowych znajomych. Ot, sama sobie gra – prawda, nieco kompulsywnie i do tego nocą (bo za dnia bachory zużywają wszystkie życia i dopałki z radosnym 'ooo, warzywa!”), ale przynajmniej nie ma w domu zwyczajowego konfliktu o to, kto trzyma pada.
Pepi Tree
Rośnie sobie w lesie wielkie drzewo, a na różnych jego poziomach siedzą różne zwierzaki. Mamy więc 5 mini gier akurat dla kluskowego palucha. Trzeba zjadać liście gąsienicą, karmić wiewiórki orzechami, łapać muchy do pajęczyny, hodować rośliny dla jeża i kopać kretem między korzeniami. Ale tak naprawdę Pepi Tree stoi oprawą graficzno-muzyczną. Pięknie jest, kolorowo, zabawnie. A do tego pięć melodyjek, których nienawidzimy serdecznie, bo wchodzą w ucho i nie chcą wyjść. Nienawidzimy ich do tego stopnia, że nawet kupiliśmy sobie mp3, tacy z nas masochiści. A Kluska chodzi po domu, popiskuje pod nosem i szepcze 'gąsienica'. Jeśli macie kupić jedną i tylko jedną apkę dla potwora w kluskowym wieku, to dajcie zarobić ludziom od Pepi, bo wiedzą, co robią.