„Jeszcze tylko kilka dni, tylko kilka dni” powtarzał Ojciec pod nosem drapiąc się zawzięcie. Od czasu do czasu wtrącał również radośniejsze frazy, takie jak „nienawidzę piasku”. Tymczasem potwory zadomowiły się w maltańskim hotelu, okupując na zmianę basen i ladę z lodami od wczesnych godzin porannych.
Już samo cierpienie Ojca było niezłą rozrywką wakacyjną, jednak nie byłaby Matka sobą, gdyby na dodatek nie zafundowała rodzinie rozlicznych przymusowych atrakcji, upychając wrzeszczące bachory kolanem w fotelikach samochodowych. Choć uczciwie trzeba przyznać, że potwory, od wczesnego niemowlęctwa przyzwyczajone do matczynych obsesji, wszelakie zwiedzanie znoszą nie najgorzej. Ich sztandarowym numerem jest wprawdzie pokrzykiwanie „piciu” i „siku” w odstępach pięciominutowych (najlepiej w samochodzie po pięciu minutach od wyruszenia w drogę), ale jak już dotrzemy na miejsce, to potrafią się sobą zająć z godnością.
Kluska spędziła więc upojną godzinkę zlizując polichromię ze ścian Konkatedry świętego Jana w Valletcie, w przerwach polerując trudno dostępne fragmenty posadzki pod niskimi klęcznikami, zaś Precel przez pół godzinki ładował armaty w zbrojowni pałacu Wielkiego Mistrza Zakonu Maltańskiego. Na uliczkach Mdiny obydwoje niestrudzenie tropili okoliczne obszarpane kocury, zaś w Pałacu Inkwizytora w Vittoriosie głośno i zawzięcie szukali duchów. Nie wspomni Matka nawet o megalitycznych świątyniach, których mają na Malcie na pęczki. Jaszczurki, kamienie, badyle – what's not to like? Świątynie są super!
Mało coś narzekania tym razem, prawda? To chyba dlatego, że wakacje dobiegały końca i żyliśmy już błogimi wizjami powrotu do domu i wysłania Kluski do przedszkola. Prawda, nie wspominaliśmy o tym wcześniej, ale plan był taki, że Kluskozaur od razu po powrocie idzie w kamasze. Dużo było w domu rozmów na ten temat, dużo teatralnych zapewnień, że przedszkole jest najpiękniejszym zakątkiem globu i ostoją wiecznej szczęśliwości – wiecie, Kukania taka - które potwór przyjmował z przyjazną podejrzliwością. I co? I psińco, Panie i Panowie. Pod koniec wakacji nabrała Kluska buraczanego koloru i zmian skórnych, które po wstępnej diagnozie wskazują na uczulenie na nikiel albo kadm. Albo cokolwiek innego. Joy to the world...
A poza tym Matka przeprasza, ale zdjęcia są jakie są – jak być może pamiętacie, laptop wziął i umarł, więc nie było jak zrzucać fotek z karty w aparacie. Dla oszczędności miejsca zrezygnowała Matka z rawów, a grzebanie w jotpegach nie może się dobrze skończyć. Eh. Piachem w oczy.