Matki to istoty niezdecydowane. Z jednej strony chcą, żeby bachor był jak najbardziej rozwinięty, z drugiej ciągle żałują, że tak szybko dorasta i kończy pewne etapy życia. Niektóre opłakują koniec karmienia piersią, inne koniec chustowania, ohanowa Matka płacze zaś po kartonówkach. Jak to, bachorze wstrętny, nie chcesz już czytać tej książki, takiej pięknej i wspaniałej? Cóż z tego, że ma dwie linijki tekstu na krzyż...
No dobra, nie dramatyzujmy. Są w naszym domu kartonówki tak uwielbione i na piedestał wyniesione, że czytujemy je do dziś. Ale na większość już nawet Kluska kręci usmarkanym nosem, ważniara jedna. Do tego dramat, bo idą Targi Książki w Krakowie, a miejsca na półkach brak. Dlatego rozpoczynamy na blogu akcję „A Farewell to Books”, gdzie będziemy rozdawać Wam nasze kartonówki. Dla niecierpliwych – zerknijcie na koniec tej notki.
Wróćmy jednak do tego, że kartonowe książki piękne są i nęcą. No i co w takiej sytuacji robić? Otóż kupować! Jeśli są dobre, to obronią się same. I tak oto weszliśmy ostatnio w posiadanie dwóch kartonówkowych nowości, zupełnie do wieku nieprzystosowanych, ale wzbudzających uśmiech na potworowych twarzach. A tak się dziwnie składa, że obie są o pandach.
Co wypanda a co nie wypanda wyszło spod pióra Oli Cieślak, która zyskała sobie miejsce w panteonie pisarzy wiekopomną pozycją Od 1 do 10. Cóż tu dużo mówić, starczy zacytować: „książka ta posłuży radą, jak wykazać się ogładą”. W punkt. Książka jest tak zaprojektowana, zilustrowana i napisana, że szczęka opada z wrażenia. Opada Matce, bo bachorom ze śmiechu się nie zamyka. Mało brakowało, a Precel dosłownie popłakałby się z radości obracając kolejne strony i usiłując naśladować obrzydliwe pandy. Dwa palce w nosie naraz? Nie ma sprawy. Teatralne siorbanie i bekanie? Na zawołanie! Jak doszliśmy do pierdzenia w salonie, turlał się już po podłodze. Co zyskaliśmy, oprócz gamy wyjątkowo nieapetycznych zachowań przy stole? Otóż zyskaliśmy świetną, wydaną na grubych stronach i odporną na zaczytanie kartonówkę. Oby ich więcej.
Chu's Day złapał Matkę na haczyk gaimanowski. Z jednej strony – powiedzmy to otwarcie – jest Matka dość umiarkowanie zapalona do Gaimana, z drugiej jednak strony jak tu nie kupić, skoro jeden z najpopularniejszych żyjących autorów urban fantasy wydał kartonową książeczkę dla dzieci? Historia jest fajna i prosta. Mały pandzioch imieniem Choo (u nas występuje jako Psik) posiada moc destrukcyjnego kichnięcia. Kilkakrotnie widzimy, jak cudem udaje mu się powstrzymać swędzenie nosa, aż - jak nietrudno się domyślić - w końcowej scenie następuje rozwałka. Uczciwie mówiąc nie byłoby to nic specjalnego, gdyby nie ilustracje Adama Rexa. Ach, cóż to są za ilustracje! Matka umarła i poszła do nieba jak zobaczyła rozkładówkę z knajpą, gdzie gości obsługuje wieloryb w czapce kucharskiej, zaś za barem siedzi ośmiornica. I tylko jedna rzecz kłuje w serce – już po drugim czytaniu zagięcie rozkładówek zaczęło się wycierać.
A Farewell to Books!
A teraz przechodzimy do przyjemności. Dziś wydajemy Blue Chameleon Emily Gravett – książkę do nauki podstawowych kolorów i wzorów, opowiadającą o kameleonie desperacko poszukującym bratniej duszy. Kluska czytała ją namiętnie przez kilka miesięcy jakiś rok temu i przyznaje swój kluskowy znak jakości.
Jak to działa?
1. Aby wziąć udział w losowaniu książki zostawcie nam komentarz na Facebooku (lub napiszcie maila na Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.), który zawiera tajne hasło „kameleon” lub – jak mawiała Kluska - „kamelelon”.
2. Oddajemy książkę używaną, w bardzo dobrym stanie, pokrywamy koszt przesyłki.
3. Na zgłoszenia czekamy do wtorku 28 października do północy, wyniki podamy na blogu następnego dnia.
4. Nie musicie klikać Lubię to na naszej stronie na fejsbuniu, ale możecie to zrobić, bo jesteśmy fajni.