Czy wy też tak macie, że niektóre książki kupujecie zupełnie nie patrząc na treść, dlatego tylko, że na okładce widnieje nazwisko fajnego ilustratora? Bo u nas to jest sytuacja nagminna. No to dziś dla was 3 x Ola! Znaczy się Aleksandra Woldańska-Płocińska.
O Prosiaczku nie piszemy (wiecie, tym, co to ma urodziny, a ostatnio także jeździ pojazdami), bo ileż można. Prosiaczek fajny jest i basta. Dziś prezentujemy za to trzy inne książki z naszej skromnej malutkiej kolekcji, które Ola uświetniła swoją kreską.
Marchewka z groszkiem
Marchewka z groszkiem to jest, proszę Państwa, książka jednocześnie sensacyjna, edukacyjna, pełna mrożących krew w żyłach scen, z nutą komizmu, a do tego propagandowa. Brzmi interesująco? No to słuchajcie dalej. Otóż rozchodzi się o to, że pewnego dnia nasze rodzime warzywa, jak chociażby swojska brukiew, brukselka i rzepa, stają oko w oko z dziwnymi warzywami importowanymi, które przypadkowo spadły z dostawczaka w drodze do sklepu.
Wkrótce okazuje się, że Los Burakos, Kala de Fior i Kim Czos Neck wyglądają niby podobnie, ale ogromnie różnią się od naszych protagonistów. Ot, chociażby przerażający królik, postrach całej okolicy, nie chce ich tknąć swym wystającym zębem. Domyślacie się już pewnie - w dużym skrócie chodzi o to, że warzywa zagraniczne są niby piękniejsze i gładsze, ale pryskane jakimś syfem. Czyta się fajnie, ogląda jeszcze fajniej (wiadomo, przezabawnie są te warzywa narysowane, z małymi oczkami i czerwonymi polikami), i choć filozofia eko-sreko raczej Matce lata, to chyba warto się czasem zastanowić, czy ślad węglowy zostawiany przez nasze jedzenie nie przyprawi nas o ból głowy.
Tyranozaur i traktorzystki
Przyznacie chyba, że Tyranozaur i traktorzystki to tytuł dość niespotykany. W ogóle to chyba u nas traktorzystka kojarzy się jakoś socrealistycznie, kołchoźnica rumiana wskakująca na traktor staje Matce przed oczami, gdy tymczasem protagonistki tej książki to dwie urocze dziewczyny, zrządzeniem losu zaplątane w niezwykłą przygodę. Gdy talerz zamieszkiwany przez Porce i Lanę się tłucze, i wiadomo, że nic już nie będzie takie, jak przedtem, dzielne dziewczyny na tym niecodziennym środku transportu wyruszają na poszukiwania nowego domu.
Co cieszy najbardziej? To, że świat Porce i Lany jest oczywiście czyimś domem, że nasze calineczkowate podróżniczki jadą przez sufity, ściany, kanapy, a wszystkie wzory i faktury ożywają, stając się dla nich prawdziwym niebem, lasem, nawet prawdziwym dinozaurem, najgroźniejszym z mieszkańców tapety. Ogromnie to bawi Potwory, które strasznie są z siebie dumne, że ten trik na wskroś przejrzały. No i fajnie!
Ślonski dlo bajtli
Na koniec mała ciekawostka - kolejna kartonówka! Tak, tak, przysięgała Matka już tyle razy, że nie kupuje kartonówek, że chyba juz nikt nie traktuje jej poważnie. Na swoje usprawiedliwienie ma jedynie fakt, że jest to kartonówka tak niszowa, że pewnie o niej nie słyszeliście. Ślonski dlo bajtli to po prostu wesoły sztywniaczek, gdzie na paru stronach poznacie co zabawniejsze śląskie słowa, którym towarzyszą odpowiednie rysunki. Tylko tyle, takie fajne niby nic, a jednak się człowiek od razu w uśmiechu szczerzy - ot, mały przejawik patriotyzmu lokalnego. Przejawik... nosz kurde flak, niby człowiek ze Ślunska, a zdrabnia już po krakosku...
A tak serio, gdybyście szukali jakiegoś gryfnego prezentu dla śląskiego niemowlaka, to poleca się tę książkę waszej życzliwej uwadze.
Kurcze, powie wam Matka, że robienie wpisu nie pod kątem tematyki książek, ale pod kątem ilustratora to całkiem przyjemna rzecz. No to więcej ich zrobimy, czujcie się ostrzeżeni!