Pomieszanie z poplątaniem zapanowało ostatnio w naszym domu. Małolat snuje marzenia o tym, co by było, gdyby był dorosły, zaś Matka oddaje się z zapamiętaniem czynnościom zazwyczaj zarezerwowanym dla dzieci. I wszyscy są z obecnego stanu rzeczy bardzo zadowoleni. Sprawdźcie sami, może i Wy macie ochotę na takie poplątanie. Konkurs czeka.
- A czy bycie dorosłym jest fajne, jak sądzisz? - pyta Matka roboczo przed lekturą Gdybym był dorosły Evy Janikovszky.
- Hmm, no chyba fajnie, można jechać samochodem gdzie się chce i kupić sobie dwa miliony lodów.
No tak. Matka potakująco kiwa głową, nie wdając się w zawiłości kosztów benzyny, logistycznych możliwości zakupu (i zjedzenia!) dwóch milionów lodów, oraz późniejszych konsekwencji zdrowotnych. Precel tym prostym zdaniem idealnie podsumował całą książkę Janikovszy, słynnej nad Dunajem ilustratorki, autorki i scenarzystki, której najbardziej chyba znana książka dla dzieci została właśnie wznowiona w Polsce. To książka o dorosłości widzianej dziecięcymi oczyma. O tych ciągłych strofowaniach, zakazach, tych wszystkich rzeczach, co nie wolno. O tym, że to bez sensu i nie do zrozumienia, czemu dorośli sami rezygnują ze wszystkich przyjemnych rzeczy, które mogliby robić, no bo kto dorosłemu zabroni?
Na okładce uśmiechnięty, dorosły pan w garniturze, w papierowej kolorowej czapce z żółtym pióropuszem, i trzech równie radosnych chłopców w kusych spodenkach i pasujących nakryciach głowy. Wszystko narysowane kredką i, zdaniem Precla, pokolorowane średnio starannie, czyli tak w sam raz, bo dokładne kolorowanie zajmuje strasznie dużo czasu i nic nowego do sprawy nie wnosi. I już tym prostym zabiegiem serce preclowe podbite - skoro ilustracje narysowane są po dziecięcemu, to cała książka zaraz nabiera autentyczności. Też by chciał taką czapkę z gazety, koniecznie z pióropuszem. Matka wzdycha, bo naprawdę chciałaby już zacząć lekturę, no ale trudno, robimy jeszcze najpierw dwie czapki z pióropuszami jak się patrzy.
A potem już czytamy - na początku o tym wszystkim, czego bohaterowi nie wolno oraz o tym, co musi. Tutaj Precel zamyśla się nieco nad losem biednego chłopca, bo okazuje się, że u nas w domu jest inaczej i właściwie wszystko wolno. Na pewno wolno pić zimną wodę, chodzić do tyłu i ręką w rękawiczce przeciągać po płocie. Wolno głaskać bezdomne koty i machać nogami pod stołem no i - gdyby tylko było dość miejsca w pokoju - na pewno można by trzymać koło łóżka prawdziwą żyrafę. Matka nieco oponuje, bo trochę zakazów jednak mamy - z pewnością nie można przed każdym obiadem zjadać dużej tabliczki czekolady, no i paznokci nie wolno by obgryzać, gdyby Precla naszła taka ochota.
Najbardziej urzekająca jest jednak druga połowa książki, gdzie bohater płynnie przechodzi do wyobrażeń o swoim przyszłym dorosłym życiu i dorosłej żonie, żonie wspaniałej, która mocno wiąże sznurek do latawca i równie głośno jak on trąbi na papierowej trąbce. I uśmiechnęła się Matka na widok tej żony w eleganckiej garsonce, w butach na obcasie, ze skórzaną torebką, która zjada przed obiadem mnóstwo czekolady i gra w piłkę pod oknami sąsiadów.
- A ty właściwie co chciałbyś robić, jak będziesz dorosły? - pyta Matka na koniec.
- Ja to będę paleontologiem, ale nie oddam wszystkich kości do muzeum, tylko w domu zbudujemy sobie taki szkielet tylko dla nas.
Sounds legit.
W ostatnim miesiącu ciąży, podczas zupełnie wariackiej przeprowadzki, znalazła Matka swoje kredki. Znaczy znalazła pudło plastyczne, licealne. Pastele suche i mokre, węgiel, oleje, akwarele, kredki wodne, papiery o różnej fakturze, swój szkicownik stary, a w nim żyrafy w zoo i kwiaty w wazonie, i koty śpiące na poduszkach, i studia dłoni - wszystkie te rzeczy, które się rysuje w szkicownikach, kiedy jeszcze ma się na to dużo czasu. Ucieszyła się Matka i obiecała sobie, że wróci do rysowania - przecież jak się dziecko urodzi będzie dużo wolnego czasu na macierzyńskim. Hahahaha.
Potem dzieci urosły i kredki pojawiły się w domu ponownie, zupełnie naturalnie - z mazakami, pieczątkami, naklejkami i oczywiście kolorowankami. Ach, kolorowanki! Matczyna namiętność kompulsywna, przedmiot ciągłego z Ojcem konfliktu. No bo wyobraźcie sobie taką scenę - wraca Ojciec do domu i zastaje bachory noszące wodę z bidetu, rozmiękczające tą wodą ciastolinę i oklejające nią szafki kuchenne, podczas gdy nieświadoma niczego Matka zapamiętale koloruje wielką podłogową kolorowankę, którą zaczęli wspólnie pół godziny temu. Tylko że małolaty szybko przestały, a ona jakoś tego nie zauważyła. Inwazja bazgrołów z nieba Matce spadła. Na okładce przedział wiekowy od 5 do 100 lat, ale któż by się tym przejmował. Precel i Kluską zasiadają do kolorowania razem z Matką. Kluski dwa razy zachęcać nie trzeba, ale zaskoczeniem jest Precel, który nie przyjaźni się jakoś specjalnie z kredkami.
Okazało się ku zdziwieniu wszystkich domowników, że malutkie, skomplikowane elementy tej kolorowanki "dla dorosłych" wzbudzają w nim o niebo więcej entuzjazmu niż duże, teoretycznie łatwe do pomalowania powierzchnie, nad którymi jednak trzeba długo machać kredką w tym samym miejscu, co - jak wiecie już z akapitów powyżej "zajmuje strasznie dużo czasu i nic do sprawy nie wnosi". A tu ciach, ciach, i mały potworek pomalowany, można się zabierać za nowego. Jest poczucie, że coś się udało skończyć, mimo że szczegółów na kartce mnóstwo. No więc nic innego nie robimy od tygodnia, tylko kolorujemy. Kolorują potwory, koloruje Matka, kolorują zaproszeni goście (niektóre Ciocie tak kompulsywnie, jak Matka), nawet Ojciec trochę koloruje. Inwazja bazgrołów to nic innego jak dość gruby blok rysunkowy, usztywniony z tyłu kawałkiem tektury i wypełniony skomplikowanymi kolorowankami o różnym stopniu szczegółowości, z którego możemy z łatwością wyrwać poszczególne strony. Ostrzeżenie dla potencjalnych użytkowników: kolorowanie relaksuje, odpręża, pozwala zająć dłonie gdy myśli płyną leniwie, ale strasznie uzależnia. Jeśli dacie się wciągnąć, to już po Was! A teraz kończmy ten wpis, bo Matka musi skończyć jeszcze jedną stronę. Muchomory się same nie pokolorują.
P.S. Na zdjęciu powyżej jest zaparzacz do herbaty w kształcie manata. Serio. Wraz z innymi fajnymi rzeczami znajdziecie go na Pintereście Ohany, gdzie Matka prowadzi między innymi tablicę Shut up and take my money. Ojciec najwyraźniej tam zagląda, bo pewnego dnia wrócił do domu z manatem. I chwała mu.
UWAGA: Wyniki konkursu!
Spłynęło do nas morze odpowiedzi (prawie 60!) często zabawnych, często refleksyjnych, często bardzo osobistych. Zanurzyliśmy się w nich z przyjemnością i jak zwykle wybór zwycięzcy nie był łatwy. Przedstawiamy zatem finalistów i wyniki konkursu. Oto nasze ulubione odpowiedzi:
"Gdybym znów była dzieckiem, najchętniej spędzałabym czas z koleżankami i kolegami z bloku na osiedlowym placu. W piaskownicy graliśmy w kapsle, a na piaskowym pseudo-boisku graliśmy w nogę, w palanta, i w kamienia. Skakaliśmy przez sznura i w gumę. (Taka jedna Anka to dopiero skakała!). Wieczorami bawiliśmy się w chowanego, ale takiego chowanego, że strach! Kiedy chciało nam się pić, biegliśmy całą zgrają do najbliższego domu i piliśmy kranówę albo wodę z saturatora. (Bąbelki podchodziły do nosa). U niektórych był ciepły kompot do obiadu. (Truskawkowo-rabarbarowy - mniam!). Kiedy w trakcie zabawy chciało nam się jeść, to zwykle wołaliśmy "MAAA-MOOO!" - nieważne, kto zawołał, niemal każda mama pojawiała się w oknie. Po negocjacjach, dostawaliśmy zapakowaną prowizorycznie kanapkę z kotletem, albo cokolwiek innego, co na szybko można było wpałaszować i bawiliśmy się dalej. No chyba że mama nie miała czasu, to rzucała dziesięć tysięcy ściśnięte klamerką i krzyczała "Kup sobie coś dobrego!".
Mogliśmy tak bez przerwy - nieważne, czy lato, czy zima, deszcz, czy palące słońce. Nieważne było, co mieliśmy na sobie. Ubrania mogły być (i zwykle były!) wypłowiałe i przetarte. Często ci bardziej wystrojeni byli obśmiewani przez resztę, bo "lalusie". O fajności decydowała wówczas prędkość, liczba strzelonych goli, czy zwinność w wyszukiwaniu dobrych kryjówek. (Jak komuś brakowało talentów sportowych, to zawsze można było wybronić się poczuciem humoru).
Najgorsze były wieczory, kiedy zabawy nabierały innego, bardziej tajemniczego wymiaru. Wyobraźnia pracowała jak oszalała, toczyły się najlepsze rozmowy, a tu w tle słychać było: Martaaaaa! Do domuuuu!!!
Ech... Gdybym znów była dzieckiem..."
- Marta
"Gdybym mogła, łaziłabym znowu bez opamietania po drzewach. Bez przejmownia się obdrapanymi kolanami i dziurami w portkach pokątnie cerowanymi przez babcię kolegi. Do dziś z nostalgią wspominam mój ulubiony dąb "obserwacyjny" na skraju lasu, gdzie byłam panią własnego królestwa."
- Ola
"Gdybym znów był dzieckiem pognałbym na wszystkie zjeżdżalnie - rury do których teraz już się nie mieszczę i z których mnie przeganiają. Następnie zwiedziłbym policyjny radiowóz, bo nigdy tego nie zrobiłem a teraz pewnie nie obyłoby się bez nieprzyjemności. Znalazłbym dużego bernardyna i dosiadł go bo to też mi umknęło w pacholęcym wieku.
Ostatecznie odnalazłbym tych polskich spadochroniarzy, których się bałem jako mały dzieciak, bo do dziś strasznie mi głupio, że zachowałem się jak dzikus i nie dałem się wziąć na kolana, kiedy razem z dziadkami podwieźliśmy ich w czasie ćwiczeń. W wypadku, gdyby moja prosta i bezpośrednia odpowiedź zdobyła nagrodę, to wolałbym, żeby była to kolorowanka, bo czytam mało a kolorowankę mógłbym dać dziewczynie, która co prawda czyta dużo, ale właśnie dlatego przydała by się jej odskocznia"
- Mateusz
"Jak byłam niepełnoletnia zawsze chciałam być dorosła, by móc robić to co oni. To, czego małym dzieciom się zabrania. W moje 18ste urodziny zadzwoniła do mnie pani z radia i zapytała: - Wolisz być dorosła czy dzieckiem? Hmm...w tym momencie nie miałam wątpliwości. Odpowiedziałam: - Chciałabym być dzieckiem. Pani z ciekawości drążyła temat dalej: - Dlaczego? Tu nie musiałam się długo zastanawiać. Ten beztroski czas, wywołuje u mnie zawsze uśmiech na twarzy. Bycie dzieckiem jest fajne. Mile wspominam moją przyjaciółkę, z którą grałam w gumę, pod balkonem "gotowałyśmy" zupy z trawy piasku i wody, bawiłyśmy się w sklep czy dom. Wata cukrowa, Lentylki, bańki mydlane, huśtawka czy miś to rzeczy, które budzą we mnie pozytywne emocje. Gdybym mogła cofnąć się w czasie i zabrać ze sobą mojego syna, pokazalabym mu gry, zabawy i oczywiście książki (niektóre mam do tej pory). Mógłby wtedy poznać pradziadków, których nie zdążył, czy zabrać w miejsca w których jescze nie był. Razem z siostrą zastanawiałyśmy się co na ten temat sądzą dzieci. Mój syn nie mówiąc nic od razu przyniósł mi puzzle i pilota od telewizora. A Piterr jeszcze podkreślił: Tak ciociu bez dwóch zdań! Dorosłym być to inna bajka. Trzeba być odpowiedzialnym za swoje czyny. Mój mąż twierdzi że we mnie drzemią jeszcze ogromne pokłady dzieciństwa. Być może, wtedy łatwiej mi być kreatywną, i nie spełniam się wtedy tylko jako matka ale także jako przyjaciel mojego szkraba. Robię wszystko w miarę możliwości by mój syn mi kiedyś może podziękował. Oczywiście wszystko dokumentuję, by miał co potem wspominać."
- Paulina
"Gdybym znowu była dzieckiem bardziej korzystałabym z dzieciństwa, z tej cudownej beztroski, wolności i swobody. Bardziej doceniałabym to co jest i to co mam, nie grymasiłabym i nie wybrzydzała. Częściej biegałabym boso po kałużach, puszczała latawce, łaziła po drzewach. Jadłabym więcej lodów latem, lepiła więcej bałwanów zimą. Więcej bym tańczyła i śpiewała. Zostałabym szefem bandy podwórkowej. I wcale, na siłę, nie chciałabym tak bardzo wcześnie dorosnąć."
- Justyna
Wysoka komisja w nieletnim dwuosobowym składzie ogłasza wynik:
"Gdybym był dorosły" wygrywa Paulina
"Inwazję bazgrołów" wygrywa Mateusz
Gratulujemy i prosimy o kontakt z danymi do wysyłki.
Dziękujemy wydawnictwu Nasza Księgarnia za przekazanie książek.