Książka dla dzieci musi być trochę "terapeutyczna", prawda? No musi, bo inaczej autora skręci w środku. Dobra, żarty żartami, ale Matka ma silną alergię na nachalnie pchane książkowe przesłania. Dlatego fajnie jest znaleźć lekturę, która czegoś uczy ładnie i delikatnie. Taki jest Little Elliot.
Kluska całe życie zmaga się z tym, że jest mała. Czasem jej to przeszkadza ("Jesteś na to za mała" - mówi zadowolony z siebie Precel, sięgając na wyższą półkę), czasem działa na jej korzyść ("Jestem jeście mała!" - przekonuje Matkę, gdy ta upiera się, że buty należy założyć samemu), jednak - chcąc nie chcąc - przez długi czas była to jedna z podstawowych cech ją definiujących. Taki los najmłodszego członka rodziny. Pasuje nam więc bardzo Little Elliot, Big City - książka o białym słoniku w pastelowe grochy, który ze względu na mikry wzrost napotyka w wielkim mieście na morze problemów.
Elliot mieszka w dużej kamienicy w Nowym Jorku - sam. I codzienność nie ciąży mu zbytnio, bo kocha wielkie miasto. Ale nie wtedy, gdy tłum zgniata go pchając się do metra, ani w piekarni, gdy nikt go nie zauważa. Bycie małym i samodzielnym jest trudne, to fakt. Jednak powiedzmy sobie szczerze - Kluska tak naprawdę wcale nie jest mała. Przeciwnie, stanowi wspaniały egzemplarz pięknie wyhodowanego, wyrośniętego potwora, który trochę się tą "małością" zasłania. Czasem trzeba po prostu wziąć sprawy w swoje ręce. Do tego samego wniosku dochodzi pastelowy słoń, gdy spotyka na swojej drodze mysz - dużo, dużo mniejszą od siebie. I nagle z pokrzywdzonego przez los zmienia się w opiekuna i pomocnika. No i w końcu razem udaje im się kupić w piekarni te nieszczęsne ciastka.
Śliczny jest Little Elliot, och, bardzo. Taki delikatny, pastelowy, miejscami bardzo "liryczny" - choć Matce i tak najbardziej podobają się sceny bardziej tłumne, pełne wielkich, spieszących się ludzi, stawiających zamaszyste kroki, zawsze odwróconych plecami, w kapeluszach wciśniętych głęboko na głowy, nigdy, przenigdy nie patrzących na małego słonia. I te smaczki graficzne, ten kontekst - Nowy Jork w latach czterdziestych, kamienice z czerwonej cegły, Crysler i Flatiron majaczące w tle, mężczyźni w prochowcach i kapeluszach, kobiety w płaszczach, na obcasach, z blond włosami ułożonymi w fale.
Autor Elliota, Mike Curato, kupił Matkę totalnie, bo nie mogła się wyzbyć skojarzeń z Blacksadem, a to - jak powszechnie wiadomo - najlepszy komiks na świecie. Serio, bez żartów, nic lepszego nie ma pod słońcem. Sami zobaczcie. Trzeba go kochać całym sercem, obowiązkowo.
Blacksad, rys. Juanjo Guarnido
Szkoda jedynie, że nie ma Little Elliot więcej słów. Trochę tylko. Bo Kluska, stwierdziwszy nagle, że chyba jednak nie jest wcale taka mała, zabiera się za czytanie doroślejszych książek. Takich, gdzie koniecznie jest dużo liter, najlepiej "s" i "o". Ale jeszcze się z Elliotem nie żegnamy. Bachor jeszcze trochę urośnie, to zrozumie, że dobrą historię równie sprawnie można opowiedzieć też obrazem. A to Elliot robi po mistrzowsku.
Można kupić tutaj.