Kiedy przyszła paczka z grami wydawnictwa Helvetiq, Matka była nieco zaskoczona jej rozmiarem. Trzy gry w takiej paczusi? No dobra. A potem okazało się, że oprócz kompaktowych rozmiarów "planszówki" (czy można je nazwać planszówkami?) są naprawdę fajnie wykonane i pomysłowe. A to wcale jeszcze nie jest ich największa zaleta.
Otóż najciekawsze i najbardziej zaskakujące w grach Helvetiq jest to, że udało im się wyciągląć Kluskę. Pięcioletnie tornado biegające, ryczące i rozpoczynające cztery projekty na minutę. Wrzaskuna, który nie lubi przegrywać i nudzi się średnio po dziesięciu minutach każdej rozgrywki. Ta właśnie Kluska siada i całą partię z nami rozgrywa, od początku do końca, nie wstając przy tym od stołu milion pińscet razy. Nie magia to, nie hipnoza, nie chloroform. Tajemnicą sukcesu jest chyba połączenie bardzo ciekawej formy graficznej , prostej mechaniki dokładania kart i stosunkowo krótkiego czasu rozgrywki. No więc jedziemy z tym koksem. Trzy gry, trzy fajne pomysły, choć każdemu z nas spodobało się coś innego.
Colorfox
Duże "pudełko zapałek" atakuje radosnym kolorem od pierwszego spotkania. W środku stos kolorowych patyczków i talia kart z wizerunkami zapałek w tych samych kolorach. Wszystko wygląda naprawdę fajnie, zwłaszcza te "zapałczane" klimaty. Wydawca zapowiada Colorfox jako grę logiczną od szóstego roku życia. No to sprawdzamy!
Zasady rzeczywiście są proste i logiczne. Na prostokątnych kartach przedstawione są połówki zapałek w sześciu kolorach. Każdy z graczy dostaje rękę składającą się z 3 kart i jego zadaniem jest dołożyć w swojej turze jedną z nich do tych, które leżą już na stole - oczywiście tak, by kolor na zapałkach pasował. Wtedy możemy pobrać z banku tyle patyczków w takich kolorach, ile udało nam się zrobić połączeń.
I tu zaczyna się kombinowanie, bo cała sztuka polega na tym, żeby zbierać patyczki we wszystkich możliwych kolorach - takie kolorystyczne zestawy są najwyżej punktowane na koniec gry. Trzeba więc pogłówkować, bardzo uważnie przyglądać się planszy (a wiadomo, że im bardziej "rozrośnięta", tym więcej opcji do wyboru) i szukać najlepszych rozwiązań kolorystycznych. Na szczęście całość trwa jakieś 20 minut, więc nawet niecierpliwcy jakoś wytrzymują przy stole.
A wiecie, co w tym wszystkim było najfajniejsze? Że Kluska, choć z trudnością przychodziło jej panowanie nad tym, jakich kolorów jeszcze potrzebuje, ma wprost niesamowite oko do wyszukiwania idealnych połączeń. Serio, jakiś szósty zmysł. Gdy Matka i Precel dobrotliwie rozglądali się po planszy, żeby coś jej łaskawie podpowiedzieć, mała potwora nagle wskazywała nieco wybrudzonym paluchem to jedno idealne miejsce, gdzie udawało jej się skosić potrójne czy poczwórne połączenie.
Zdaniem Matki: mega fajne, szybkie, logiczne, najlepsza ze wszystkich trzech
Zdaniem Precla: najfajniejsze jest to, że można czasem podkradać karty przeciwnikowi
Zdaniem Kluski: Patyczki są suuuuper!
Colorfox można kupić tutaj.
Forest
Paczuszka mała, kieszonkowa. Na okładce nasycone, soczyste kolory i szczurołap z Hamlen, dziarsko wędrujący przed siebie z gromadką pociesznych szczurów. W środku jedynie dość gruba talia kart i niewielka instrukcja. Na wstępie Matka zajawia się na ciekawy format kart i bardzo przyjemne ilustracje, ale początkowo podchodzi do sprawy nieufnie - z grami karcianymi jest ten problem, że trzeba umieć utrzymać zakrytą rękę. Ale dobra, lecimy.
Już na wstępie okazuje się, że z trzymaniem kart problemu nie będzie. Po pierwsze są wąskie, jakieś poręczniejsze, po drugie zaś mamy jedynie trzy karty na ręce w danym momencie. Uff, dobra nasza! O co więc chodzi? Forest to gra, w której układamy las, dodając po jednej karcie z ręki w swojej turze. W lesie zaś - jak to w lesie - łażą różne dziwolągi. Te dzielą się na duże postacie ze znanych bajek (takie tam Śnieżki, Sinobrodzi, Ośle Skórki i inne mroczne i krwawe bajeczki) oraz małe istotki występujące w czterech rodzajach - żaby, sowy, wróżki i krasnale.
I nagle okazuje się, że te wszystkie bajkowe postaci to tylko rozpraszacze uwagi - liczy się jedynie, kto pierwszy dokładając swoją kartę zgromadzi siedem lub więcej małych istotek. Woła wtedy głośno, powiedzmy "sooowyyy", a następnie bierze sobie te karty, na których przedstawiona jest sowia armia. Jak możecie się domyślić, wygrywa właściciel największej ilości kart.
Czy rzeczywiście zrozumieją to dopiero sześciolatki - bo taki własnie wiek sugeruje producent? No bez jaj, do siedmiu to i znacznie młodsze potwory doliczą. Spokojnie możecie startować nawet z maluchami. Choć trzeba przyznać, że gra proponuje tez dwa warianty utrudniające, co liczymy na wielki plus.
Zdaniem Matki: Bardzo fajna dla młodszych graczy - ćwiczy liczenie, spostrzegawczość i radzenie sobie z tym strasznym uczuciem, kiedy ktoś sprzątnął ci sprzed nosa kolekcję żab.
Zdaniem Precla: Można zrobić armię sów!
Zdaniem Kluski: Kogo obchodzi armia sów, są obrazki z bajek i są mega fajne!
Forest możecie kupić tutaj.
Bandido
Takie samo niewielkie pudełko tym razem kryje w sobie grę kooperacyjną. W opakowaniu znajdziecie talię kart przedstawiającą tunele, które tytułowy bandyta kopie podczas ucieczki z więzienia oraz grubszy, tekturowy żeton celi. Testujemy więc.
Każdy z graczy otrzymuje rękę składającą się z trzech kart tuneli, które nasz sprytny bandido kopie jak najęty. Tunele wiją się i rozgałęziają, część zaś kończy się ślepo. Naszym zadaniem jest tak dokładać karty, by jak najszybciej zamknąć czy odciąć wszystkie drogi ucieczki. Niestety często zamknięcie jednej odnogi powoduje powstanie dwóch nowych! A czasu jest niewiele, bo gdy talia kart się skończy, a na planszy pozostanie choć jeden otwarty tunel, to naszemu kryminaliście udało się zwiać.
Gra ma dwa poziomy trudności - możemy startować z większą lub mniejszą ilością odnóg do zamknięcia. I rzeczywiście to skalowanie się sprawdza, w wersji łatwiejszej udawało nam się wygrać, w wersji trudniejszej - jak dotąd nie. Co ciekawe dla Matki jest to rozgrywka nieco frustrująca (zwłaszcza pod koniec, gdy widać już, że żadną ludzką i nieludzką miarą nie damy rady), zaś dla bachorów - przeciwnie. Cieszą się z każdego zablokowanego tunelu tak samo, nawet gdy widać, że gra już stracona.
Zdaniem Matki: kooperacyjna, a więc dobra dla tych, co nie lubią przegrywać, choć momentami frustrująca
Zdaniem Precla: Fajna, choć jednak Colorfox na pierwszym miejscu.
Zdaniem Kluski: najlepsza ze wszystkich trzech! Bez kitu! Matka nie rozumie czemu, ale Kluska twardo powtarza swoje.
Bandido możecie kupić tutaj.
Za gry do testów dziękujemy wydawnictwu Vertima.
Wpis jest częścią projektu