Idą wakacje, czas błogiej laby... nie powiedziała jeszcze żadna matka, nigdy. No dobra, jak Matka nie ma wolnego, to tym bardziej bachory wolnego mieć nie będą. Główka musi pracować, bo śrubki zardzewieją, czy jakoś tak. A tak się składa, że mamy teraz na tapecie takie książki, które zmuszają małolatów do wysiłku twórczo-analitycznego. Żyje Matka cichą nadzieją, że jak już ich porządnie przeczołga intelektualnie, to pójdą sobie gdzieś w cholerę co najmniej na godzinkę. No to sprawdźmy. Na tapecie Matematyczna Pizza i Szkicownik Szalonego Wynalazcy.
Matematyczna Pizza to już kolejna, po bardzo fajnych Porachunkach Robota Mata, książka zadaniowa, która wprowadza elementy matematyki w formie rozrywkowo - życiowej. Znaczy dalekiej od nudy, która standardowo się z królową nauk kojarzy (choć chyba nie u nas w domu, bo Precel jakiś taki matematyczny się urodził i mu zostało). Jednak tym razem mamy książkę wymagającą znacznie wyższego poziomu ogarnięcia matematycznego, wyobraźni przestrzennej i zdolności motorycznych i powiedzmy sobie szczerze, że do niektórych zadań nie możemy nawet podskoczyć.
Nie znaczy to wcale, że pizzą nie mogą poczęstować się młodsze dzieciaki - znajdziemy tu całkiem matematycznych pojęć wyjaśnionych w sposób bardzo fajny i prosty, najczęściej graficznie, co nieźle przemawia do niedojrzałej mózgownicy. No popatrzcie chociażby na fraktale! Strasznie fajowe! Zrobiliśmy też udane podejście do zbiorów, rzutów kością, zapisu binarnego i proporcji oraz kilku innych podobnie nieskomplikowanych zadań, pokonały nas natomiast niedostateczne zdolności motoryczne Precla, więc sekcje z zastosowaniem linijki czy cyrkla zostawimy sobie na później.
Polecamy wszystkim, którzy lubią życiowe podejście do matematyki, ciekawostki i trochę wysiłku intelektualnego. No, czyli wszystkim. Kto by nie lubił?
Szkicownik szalonego wynalazcy to zadaniownik równie fajny jak Pizza, jednak startujący w zupełnie innej kategorii. Tutaj liczy się pomysłowość, kreatywność, przebłysk szalonego geniuszu. Na kolejnych steonach poznajemy różne istniejące wynalazki i patenty - niektóre z nich wydają nam się dziś rzeczami bardzo przydatnymi i oczywostymi, a okazuje się, że powstały zupełnie przez przypadek (chociażby taka historia - gdy pewnemu wynalazcy nie udał się pomysł na nowy klej i otrzymał beznadziejną, słabo klejącą substancję, której jedyną zaletą było, że nie budziła innych powierzchni, zrodziły się karteczki samoprzylepne. Tadaaam!), inne zaś są po prostu całkowicie porąbane. Automatuczna myjnia dla ludzi? Komu, komu, bo idę do domu?
Mamy więc kolejne strony, na nich kolejne mniej lub bardziej szalone wynalazki i patenty, a obok wielce zachęcające puste miejsca przeznaczone pod naszą własną nieskrępowaną twórczą inwencję. Ręka świerzbi, mózg paruje, wielkie rzeczy rodzą się w małych umysłach. O dziwo w zabawę wsiąkła nie tylko Kluska, która jest naszym największym domowym konstruktorem, ale też Precel, zwyczajowo niechętnie pochodzący do dużych ilości pracy kredkami. A tu cyk! Najbardziej lubią pracować nad tym samym projektem jednocześnie - jedno w książce, drugie na kartce z bloku - tworzą dziwaczne napędy, pojazdy, konstrukcje. Wiecie, coś jak Tesla vs Edison, tylko tak przyjaźnie, chwaląc sobie nawzajem co lepsze pomysły.
Dziwna to sytuacja i myślała sobie Matka, że może ktoś jej bachory podmienił, bo w naturalnym środowisku raczej okładają się łopatkami do piasku. Pomysły są raczej rozbuchane, na sterydach. Najnowszy projekt, zdawałoby się proste zadanie stworzenia rakiety, skończył się pojazdem do teraformacji Marsa w kształcie wielkiej rzepy, wiozącym na pokładzie sadzonki rzepy właśnie oraz rosiczek (ale bez much, a zatem rosiczki muszą wyewoluować w rośliny rzepożerne), oraz towarzyszącym mu bojowym statkiem ochronnym mającym odstraszyć potencjalnych kosmicznych rabusiów rzepy... Mają ten rozmach, małpiszony jedne, no mają.