Jedźcie do Londynu z dziećmi. Serio, jedźcie. Zupełnie inne jest miasto z dziecięcej perspektywy, inne ścieżki wydeptujemy i na inne rzeczy patrzymy z podziwem.
Owszem, czasem jest to trzypiętrowy M&Ms megastore, abstrakcyjny i jakby z obcej planety, oferujący 1001 gadżetów z orzechem w czekoladzie, ale czasem rzeczy, które pokazuje mała ręka to po prostu magia. Na początku disclaimer. Nie, nie mamy zdjęć z M&Ms megastore, mimo że mieli tam cukierki przebrane za rycerzy i dwupiętrowy londyński autobus wypełniony czekoladą. Wszystkimi dostępnymi rękami musieliśmy trzymać bachory za kołnierz, zaś wszystkimi dostępnymi łokciami musieliśmy ochraniać je przed stratowaniem przez tabuny rozentuzjazmowanych ludzi. Mamy za to parę fotek z Disney Store, choć i tam łatwo nie było. Kluska zdjęła z półki wszystkie pluszowe Stiche z silnym zamiarem zabrania ich do domu, a Precel biegał między Avengersami, Star Wars i Big Hero 6 z niezdrowymi wypiekami na twarzy. I wiecie co? Nic nie kupiliśmy, jakieś przeładowanie nastąpiło, zwłaszcza na piętrze "dziewczęcym", które wyglądało, jakby zbiorowo wyrzygały się różem wszystkie księżniczki świata, a w środek tego wstawiono naturalnych rozmiarów dyniową karocę.
Uciekliśmy w inne światy - najpierw Chinatown późnym wieczorem, wypełnione obcymi zapachami i widokami. Witryny restauracji pełne kaczek i kalmarów, szczęśliwe ciasteczka z rybką, ludzie tłumnie wylegający na ulicę, litery takie dziwne, lampiony takie kolorowe, jedzenie takie pyszne. A potem oszołomiona, zachwycono-zdumiona mina Precla, który stoi na Piccadily gapiąc się na wielkie neonowe billboardy i na tych wszystkich ludzi, którzy wcale nie śpią, choć jest już całkiem ciemna noc.
Potem Greenwich, też inne niż zwykle, bez planów i zamiarów, za to z dużą ilością wolnego czasu. Nie wystarczyło go na żadne południki, bo wszystko pochłonął targ etniczno-slowfoodowy, żaglowiec ("Wygląda dokładnie jak Czarna Perła, Mamo!") i uskuteczniana na nabrzeżu zabawa w kolejowe podróże dookoła świata. No i facet puszczający ogromne bańki mydlane. Pamiętacie biadolenie wakacyjne z poprzedniego postu? Otóż teraz, z wielką torbą włoskich ciasteczek, obżarci churros i pieczonym kurczakiem, stali Matka z Ojcem, patrzyli na słońce zachodzące nad Tamizą i majaczące w oddali londyńskie city, na bachory biegające od trzydziestu minut dookoła skwerku i myśleli sobie, że wakacje to jednak świetna sprawa. A potem Precel kopnął i rozlał pełen kubek kawy mrożonej, Kluska znalazła na skwerku wyrzuconą przez kogoś porcję chińskiego makaronu, w której uporczywie zapragnęła dłubać, a potem wszyscy musieli siku, symultanicznie i natychmiast.