Stoimy na przystanku gdy podchodzi pan. Nieprzesadnie odpychający, uprzejmy, prosi o 90 groszy. Matka daje pieniążek, pan życzy wesołych Świąt i odchodzi. I zaczyna się koncert pytań na dwa głosy.
- Co mówił pan?
- Prosił o pieniądze.
- A czemu?
- Pewnie dlatego, że nie miał.
- To powinien zarobić!
Wzdycha Matka ciężko i zastanawia się, co odrzec. Jak opowiedzieć o twardym kapitalizmie, o stopie bezrobocia, dziedzicznej biedzie i społecznej izolacji oraz o tym, że lepiej dawać wędkę niż rybę. A potem na tym torcie położyć wisienkę z socjaldemokratycznych państw opiekuńczych.
- Wiesz, Synu, nie każdy ma pracę. Nie każdy może pracować. I nie każdy chce pracować – odpowiada Matka w końcu, tak naprawdę nic nie tłumacząc. Ale Preclowi starcza na razie takie wyjaśnienie.
- A czemu nas poprosił? - pada znowu, ale już widać , że zainteresował się Mikołajem z reklamy Coca-Coli i pytanie jest raczej kontynuacją nieustającej od roku fazy „a dlaczego".
No właśnie, czemu? Pewnie dlatego, że Matka nie uciekła wzrokiem przed jego spojrzeniem i nie przyciągnęła potomstwa do piersi ochronnym gestem. Taka sytuacja do dla nas rzadkość, bo ludzie proszący na ulicy o pieniądze jakoś instynktownie unikają matek z dziećmi. Pewnie zakładają od razu, że reakcja będzie mało przychylna. Pewnie mają rację. Rozmyśla więc Matka w tramwaju o tym pomaganiu.
Święta idą, więc fala pomocowa zalewa kraj. Fala radosna, odtrąbiona wszem i wobec, wrzucona na Fejsbuka i opisana w gazecie. Najchętniej przecież pomagamy w blasku reflektorów. Będą też wkrótce w telewizji mądre głowy gadające o tym, co zawsze – że na słodkie dzieciątka i bezdomne pieski zbiera się łatwiej niż na bezdomnych narkomanów z HIV, oraz że mamy silną potrzebę chwalenia się swoją dobroczynnością. Być może czytaliście już o tym w bardzo mądrym tekście u Minimaliv, która pisze, że dziś nawet z najdrobniejszych gestów trzeba zrobić spektakl.
Myśli też Matka o fali oburzenia zalewającej Internet, po którym od paru dni krążą screeny z wypowiedzi rodzin proszących o świąteczną pomoc. „Jesteśmy z rodziny dotkniętej ubóstwem i niepełnosprawnością, nie stać mnie na prezenty, nie potrzebuję wiele, może być nawet używany telefon lub dwa tablety sprawne". Albo zdjęcie paczki z kilkoma zabawkami, książkami i słodyczami z komentarzem „dziękujemy za tą malutką skromniutką paczuszkę, nie mamy pieniędzy, tylko na jedzenie i nie będę ukrywać bo myślałam, że coś lepszego dostanę" (w obu wypowiedziach interpunkcja i polskie znaki wprowadzone przez Matkę dla wygody czytelnika).
Myśli Matka o dzieciach śpiących w kartonach na ulicach Bombaju, buszujących po wysypiskach śmieci na obrzeżach Kairu, czy siedzących na ziemi przy maszynie w fabryce w Bangladeszu. Albo śpiących w trójkę na zagrzybionym materacu gdzieś w ładnie przez media ochrzczonej „Polsce B". O bezdennym morzu potrzeb, w którym utonie każda przekazana potrzebującym złotówka. O braku rozwiązań systemowych i radości państwa, które dzięki Owsiakowi nie musi kupować sprzętu do szpitali. Myśli Matka o swoich dzieciach, które na Święta dostaną tyle zabawek, że części z nich pewnie nie otworzymy przez kilka następnych miesięcy.
A przede wszystkim zastanawia się Matka, jak ma o tym opowiedzieć w tramwaju dwóm osobom, którym z trudnością jeszcze przychodzi podzielenie się z kimś czekoladą. Niby stracona sprawa, ale jednak próbujemy – gdzieś między dyskusją o neonach za oknem i kontrolerze biletów. Mówi Matka o tym, że jest nam w życiu dobrze, że wiele rzeczy mamy i wiele nam się udaje. Że wokół jest wiele osób, które z różnych przyczyn radzą sobie znacznie gorzej, a którym my możemy troszkę pomóc. I rodzą się z tej dyskusji pomiędzy nami pewne ustalenia – a żebyśmy nie szafowali hipotetycznymi pieniędzmi rodziców wyciąganymi z magicznej ściany zwanej bankomatem, rozmawiamy o rzeczach posiadanych, ale już nie tak bardzo potrzebnych. Fotek na Fejsa nie będzie.