Stało się. Nadeszło nieuchronne. Faza księżniczkowa. Troszkę się w domu obawialiśmy jakiejś pozaziemskiej inwazji różu i brokatu, desantu falbanek i diamencików, ale nic takiego nie nastąpiło. Jest za to pewien popyt na księżniczki i księżniczkowe historie, który Matka stara się pilnie zaspokoić przy pomocy wszelakiej literatury. No to lecimy - dziś trzy książki o księżniczkach odbiegające nieco od utartego schematu. Wszystkie trzy czytujemy pasjami, choć właściwie tylko dwie są dla dzieci. Ale cicho sza!
Beauty and the Beast z serii Peep Inside a Fairy Tale
Relację między Kluską a tą książką opisać można jedynie jako miłość od pierwszego wejrzenia. Serio, był nawet taki moment, że zasypiała z nią w łóżku. Bywało też, że przychodziła Matka odebrać potworę ze szkółki narciarskiej, a tam pan instruktor, z zacięciem wczuwając się w rolę, czyta Piękną i Bestię przycupnięty na malutkim zydelku. A Kluska, bestia jedna, znająca już dość krótki tekst na pamięć, poprawia go w miejscach, gdzie ośmielił się coś przekręcić.
Zacznijmy od warstwy graficznej, bo ta jest przewspaniała. Cały pomysł zasadza się na kombinacji wycinanych, grubych stron i przyklejonych do nich otwieranych "okienek". Przez dziury w kartach można patrzeć, zaś fragmenty ilustracji z poprzednich stron widoczne są jako element nowej scenerii. Największe wrażenie robi tu oczywiście wielka, ażurowa brama domostwa Bestii. Do tego odsłaniane okienka pomagające w narracji (wiecie: Bestia się chowa - odsłaniamy - dzińdybry! już go widać!) i naprawdę przeurocze ilustracje, dość cukierkowe, ale nie ociekające różem i bezą w niezjadliwym stopniu.
Jeśli chodzi o sam tekst, to jest go stosunkowo niewiele, jednak pod względem słownictwa nie jest to już prościusieńka książeczka dla najmłodszych, ale krótka opowieść pisana normalnym językiem. Historia jest kanoniczna, nie disneyowska - z lustrem, ptaszkami przynoszącymi jedzenie i tego typu bajerami. Po tysięcznej lekturze Kluska dostrzegła też na tylnej okładce zajawki Kopciuszka i Czerwonego Kapturka, więc coś Matka czuje w kościach, że z tą serią zaprzyjaźnimy się bardziej.
Nasza kopia pochodzi z Bookids. Znajdziecie ją tutaj.
Zamkowe bajeczki
Jak być może część z was pamięta, wierszyki nie cieszą się u nas w domu wielkim wzięciem. Owszem, czytujemy klasyki (obecnie króluje Wiewiórka i bóbr), jednak wierszowane nowości najczęściej leżą w domowej biblioteczce odłogiem. Oczywiście nie przeszkadza to Matce znosić do domu kolejnych... i czasem, od wielkiego dzwonu, zdarzy się taki mały cud. Tak właśnie było w przypadku Zamkowych bajeczek.
26 fajnych, zabawnych wierszyków o zamku "z królem w środku. Z wieżą, która ma sto schodków. I z królewną." Do tego wszystkiego smok, kocur, królik i owieczka. Bardzo przypadły nam do gustu rymy Doroty Gellner (choć uczciwie mówiąc jest parę takich stron, na których ilość zdrobnień sprawia, że nóż się Matce w kieszeni otwiera - na szczęście są w zdecydowanej mniejszości), a jeszcze bardziej ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło. Wielkie plamy żywych kolorów, rozkładówki utrzymane w jednolitej tonacji kolorystycznej i jeszcze ta zupełnie fantastyczna królewna - złośnica, co włosy ma zaplecione w obwarzanki niczym księżniczka Leia.
Królewna z wieży
No dobra. Nie wiadomo, co brali panowie Wechterowicz i Minkiewicz tworząc tę książkę, ale niech to biorą dalej. Jest grubo, a nawet grubaśnie, i to na każdym poziomie. I nie jest to wcale książka, która zrozumiałoby jakiekolwiek dziecko, choć nie przeszkadza nam to czytać jej z małolatami ku ogólnej radości, bo oprócz żartów skierowanych ewidentnie do dorosłych jest tu tez dużo humoru sytuacyjnego. No i na koniec smok... a z resztą, przeczytajcie sami.
O cóż więc chodzi? Jest sobie królewna, której chichocik sprawia, że "nawet barbarzyńcy o twarzach i manierach najdzikszych dzikusów z dzikich borów słysząc go, łagodnieli niczym na wpół oswojone jenoty". Dalej, dość klasycznie, król pragnie wydać córkę za mąż, buduje wieżę, pod wieżą instaluje smoka i oferuje rękę królewny komukolwiek, kto pozostanie niewzruszony na dźwięk jej anielskiego śmiechu. I teraz zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki. Na scenę wskakuje trubadur z mikrofonem, który radośnie zapowiada kolejnych kandydujących rycerzy, w następnej kolejności pożeranych przez smoka. W przerwie występuje zespół Non Omnis Moriar z piosenką "Kat to mój przyjaciel".
Kolejni rycerze ulepieni są z różnorakich stereotypów dotyczących większych nacji europejskich, które są przezabawne, ale - powiedzmy sobie szczerze - dla bachorów całkowicie nie do wychwycenia, zaś absolutnym majstersztykiem jest tu rycerz-Polak w dresie, z "nerką", całą kupą plastikowych siatek, ceratową torbą i - last but not least - heraldyką obejmującą między innymi dwie skrzyżowane cebule i oskubanego kurczaka w koronie. Oł jeee... Na końcu mamy jeszcze kilka stron d samodzielnego pokolorowania/uzupełnienia oraz instrukcję, jak napisać własną bajkę. No i średniowiecznego kata tańczącego w balecie, pokrzykującego "Finis coronat opus!". Jak się nie śmiać, no jak?!
Szkoda tylko, że ta księżniczka taka pretekstowa. A mogła okazać się przekoksem!