Wciskamy dzieciom kit. Codziennie, czasem nawet po kilka razy. Mimo tego oczekujemy, że one - robione non stop w balona - będą prawdomówne. Gdzie tu logika?
Scenka rodzajowa: pięcioletni potomek siedzi na fotelu w gabinecie dentystycznym, zapowiada się borowanie. Miła, młodziutka pani doktor uśmiecha się promiennie i słodkim jak miód głosem tłumaczy "A teraz wezmę moją magiczną różdżkę i zaczaruję twój ząbek! Potem będzie magiczny!"
Potomek próbuje panią ignorować, ale widząc, że ewidentnie oczekiwana jest jakaś reakcja, przewraca oczami i oświadcza "Znaczy założy pani plombę, tak?". I robi przy tym minę dokładnie jak Neil deGrasse Tyson, o taką.
A Matka siedzi na zydelku jednocześnie ubawiona i przerażona. Bo może niepotrzebnie przed tą wizytą odbyliśmy rozmowę o tym, co dokładnie będzie się w gabinecie działo i dlaczego? Może zamiast tłumaczyć o tych znieczuleniach i plombowaniach łatwiej byłoby powiedzieć, że ząbek będzie magiczny? Ale nie, wszystko poszło doskonale. Precel wyszedł z gabinetu bogatszy o plombę i czerwony samochodzik dla dzielnych pacjentów.
Jak będziesz niegrzeczny, to ten pan cię zabierze.
Nie siedź tak blisko telewizora, bo dostaniesz zeza.
Nie zjadaj pestek, bo ci arbuz wyrośnie w brzuchu.
Jak połkniesz gumę do żucia, to sklei ci się brzuch.
Znacie to? No to powiedzcie szczerze - czy naprawdę chcecie, żeby wasze dzieci wierzyły w takie bzdety?
Sami słyszeliśmy te hasła w dzieciństwie. W pewnym momencie dotarło do nas, jak bardzo są idiotyczne i zrozumieliśmy, że starzy po prostu robią nas w balona. Statystycznie ma to miejsce gdzieś koło siódmego-ósmego roku życia, kiedy kończy się u dzieci faza myślenia magicznego. Jeżeli spojrzeć na to obiektywnie, to mówimy bachorom nieprawdę, żeby je po prostu zastraszyć, albo zmusić do pożądanych zachowań. Troszkę słabo, jeśli pytacie Matkę o zdanie. Gdyby taki trik stosować na dorosłych, wywołałby pewnie skrajny oburz.
No więc my postanowiliśmy nie iść tą drogą. Jeśli dziecior pyta, czy pobieranie krwi będzie bolało, nie będzie przecież Matka robić z niego i z siebie debila. Nie oznacza to oczywiście, że w takiej chwili łapie się za głowę, zaczyna biegać po domu odbijając się od mebli i szlochając "Och, moje biedne dziecię, jak będziesz cierpiał!". Nie. Ale tłumaczymy normalnie, po ludzku - będzie bolało trochę i przez krótką chwilę, ale wytrzymamy to bez problemu i będziemy cały czas trzymać się za ręce. Da się tak.
Nigdy, ale to przenigdy nie zastraszamy bachorów obcymi ludźmi czy nierealnymi zdarzeniami, chociaż dobrze wycelowana groźba jest jednym z zasobów w rodzicielskim arsenale, którego Matka nie zawaha się użyć. Zamiast jednak ściemniać, że pan kelner zabiera niegrzeczne dzieci w restauracji, żeby zmywały naczynia, informuje Matka bachory swoim specjalnym, ociekającym lodem głosem, że jeśli nie przestaną odstawiać tego cyrku, to wstajemy i będziemy w domu szybciej, niż Sokół Millenium pokonuje trasę na Kessel. I mogą sobie tam pomarzyć o pizzy z salami.
I wiecie co? Działa. Praktyka pokazuje, że wcale nie trzeba w tych sytuacjach kłamać - choć pewnie byłoby prościej i szybciej. Nie po to się jednak człowiek tak namęczył, godzinami wypychając te potwory z macicy, żeby potem iść na skróty. Matka nie ma ochoty, by Precel i Kluska wierzyli w magiczne procedury medyczne i dziwnych ludzi, którzy zabierają płaczące dzieci w parku. Wolałaby, żeby rozumieli, skąd naprawdę biorą się dzieci i na czym polega plombowanie zęba. Wolałaby przede wszystkim, żeby wiedzieli, że rodzice nie kłamią.
No, prawie. Jest jedna szara strefa, w której Matka kłamie jak z nut. "Nie, nie wiem, co stało się z Twoją czekoladą"...
No i są też sytuacje wyższej konieczności, sami wiecie...