Własnoręcznie wykonane prezenty są najlepsze, prawda? No dobra, a co jeśli ktoś jest w tej kwestii - powiedzmy delikatnie - mało entuzjastyczny? Na myśl o kolejnej laurce Preclem aż trzepie. Na szczęście w tym roku udało się nieco ułatwić sprawę. Oto dwa pomysły na prezenty DIY dla opornych. My definitywnie jesteśmy bardzo oporni.
Nadchodzi każdego roku taki moment, kiedy nie da się już dalej uniknąć tej opresyjnej kolendowo-cukierkowej świątecznej atmosfery, tych wszystkich choinek w centrach handlowych i Last Christmas w eterze, które na każdym kroku przypominają człowiekowi, że ciągle jest w czarnej dupie. Że choinka nie ubrana, pierniczki nie upieczone, prezenty nie kupione. W tym roku jednak Matka poprzysięgła wziąć się z życiem za bary - gdy czytacie te słowa, Ojciec właśnie pędzi na targ po choinkę, zaś Matka kupuje miód na pierniki. Brawo my!
A prezenty? No cóż, robienie rzeczy “temi rencami” nigdy nie należało do matczynych mocnych stron. Trochę oszukiwaliśmy, ale udało nam się część prezentów i dekoracji wykonac własnoręcznie... no, prawie. Powiedzmy, że połowicznie. Matka może teraz z czystym sumieniem oddać się sentymentalnemu świątecznemu pierdololo.
Kartki świąteczne - prawie własnoręcznie narysowane
Na pierwszy ogień poszły kartki świąteczne do własnoręcznego kolorowania naszego ulubionego wydawnictwa Usborne. Są niewielkie, fajnie narysowane - no i jest też efekt wow, czyli rozkładają się “trójwymiarowo”. Bardzo fajna sprawa, bo kolorowania jest na tyle niewiele, że nawet Precel nie narzekał - wiecie pewnie, że Precel i kredki są na ścieżce wojennej - a jednocześnie na tyle dużo, by usatysfakcjonować niewyżytą artystycznie duszę Kluski. No dobra, powiedzmy szczerze jak było - na pięć kartek cztery stowrzyła Kluska, zaś Precel oświadczył, że jest ze swojej tak nieziemsko zadowolony, że nie ma sensu już kolorować następnych, bo ładniejsze nie będą. Wspaniałomyślnie zgodził się za to wszystkie opisać. W pudełki było ich dwadzieścia, więc pewnie będziemy nimi katować rodzinę jeszcze w przyszłym roku.
Album rodzinny - prawie samodzielnie wykonany
Następny projekt jest ze znacznie grubszej rury i wymagał dość sporo pracy (a właściwie ciągle wymaga, bo nie skończyliśmy jeszcze wszystkiego), ale było przy nim dużo radochy. Misja rodzinka to jedna z tych nie-książek, które trzeba wypełnić samemu. Jak możecie się domyślać, chodzi w niej o to, by jak najlepiej poznać swoją rodzinę, zanotować te wszystkie wspaniałe rzeczy, które za kilka lat umkną z pamięci i stworzyć kronikę, którą za lat kilkadziesiąt będziecie przeglądać z uśmiechem. I być może z prawnukami, jeżeli niewdzięczne smarkacze będą w ogóle przyjeżdżać w odwiedziny.
Sporo trzeba tu rysować, czasem wkleić fotkę, czasem wymyślić historię, czasem zapytać o coś dziadka. Ale przede wszystkim trzeba usiąść i pomyśleć o swojej rodzinie, bliższej i dalszej, o wspomnieniach lepszych i gorszych, wydarzeniach dużych i małych. O tych wyświechtanych już słowach poety że żaden człowiek nie jest samoistną wyspą. To czyba nienajgorszy projekt przed Świętami, co nie?
Jak wiadomo "prawie" robi wielką różnicę. W naszym - dość beznadziejnym - przypadku była to różnica, która zniwelowała świąteczne niechciejstwo. Yay! Można coś odkreślić ze świątecznej listy!
Kartki świąteczne można kupić tutaj.
Książkę można kupić tutaj.
UWAGA! WYNIKI!
Nagrodę otrzymuje Domowy Bajzel za odpowiedź, która Matce nigdy nie przyszłaby do głowy, a która jest genialna w swojej oczywistości - "Ja to sama siebie bym tam umieściła. Za to całe sprzątanie, pieczenie, gotowanie, robienie kartek, ozdób i - jak to Mateusz powiedział - tworzenie świątecznego nastroju."
Kobieto, ty masz 1000% racji! Przed świętami każdą matkę należałoby postawić na cokole na Rynku Głównym!
Czekamy na adres i ksiązka leci do Ciebie.