Obawiała się Matka nieco prowadzenia po lewej stronie. Z perspektywy czasu to przecież głupie. Jak ktoś, kto przeżył dwa porody w polskim szpitalu, może się obawiać czegokolwiek o kalibrze mniejszym niż światowa wojna nuklearna? Należało się obawiać czegoś innego – otóż bachory weszły w fazę szansonistycznej konkurencji. Kto głośniej, ten lepiej.
Ojciec miał niestety do Matki bardzo ograniczone zaufanie, objawiające się głównie niespodziewanymi wybuchami paniki w zupełnie normalnych drogowych sytuacjach - „bezpieczna odległość” jest mocno arbitralną jednostką miary, nieprawdaż? Głównie jednak siedział z zaciśniętymi ustami i zmieniał kolory na twarzy. I co? Ha! Podczas całych wakacji mieliśmy zaledwie jeden incydent drogowy, do tego w starciu z rowerzystą, który odjechał pukając się w głowę na długo przed tym, zanim Ojciec i Matka skończyli się kłócić, ilu kierunkowa właściwie była ta ulica. Tymczasem tylne siedzenie raczyło nas na zmianę „wlazł kotkiem” i motywem przewodnim z „Mojego sąsiada Totoro”, od czasu do czasu dopytując, czy aby na pewno znów się nie zgubiliśmy.
Poza tym wakacje bardzo nas zrelaksowały. A to trzeba było Precla w piżamie wyciągać za wszarz z basenu o 5:30 rano, a to znaleźliśmy Kluskę o 2 w nocy na dachu naszej pięknej willi (trzecie piętro, schodki bez poręczy), wyjącą dziko i ściskającą całą pościel z łóżka. Nie wspomnimy nawet o dniu, w którym Precel zbudził się z twarzą czerwoną i napuchniętą jak kartofel, bo pani w aptece bez szemrania wydała nam leki dostępne tylko na receptę. Mam nadzieję, że pamiętacie o meszkach i piachu, który z każdym dniem znajdowaliśmy w coraz dziwniejszych miejscach. Don't ask. Fajnie było.
Zjechaliśmy Gozo wzdłuż i wszerz. Nie żeby to był jakiś wyczyn, wszak ma owa wyspa niespełna 15 kilometrów długości. Jedliśmy owoce morza, tarzaliśmy się w piachu, klęliśmy na lokalnych kierowców, przebieraliśmy w milionach gatunków oliwek. Zobaczyliśmy wioseczki rybackie, monumentalny barok, cuda natury, lokacje filmowe ze ślubu Daenerys Targaryen – możecie nam zazdrościć... albo przeczytajcie raz jeszcze poprzedni akapit. Możecie nam współczuć. Zwialiśmy więc z Gozo na Maltę i wrzuciliśmy bachory do akwarium. Niestety żaden morski stwór się na nie nie połasił.
Fun fact: potwory pokochały nowe zwierzątko, roboczo przezwane Dziwakiem. Poznajcie kosterę rogatą.