Bywają dni, kiedy Matka ma ochotę trzasnąć drzwiami, tak żeby sąsiedzi na parterze usłyszeli, a potem pójść po papierosy i wrócić za piętnaście lat. I myśli sobie, że to strasznie niesprawiedliwe, że nie pali.
A oni kłócą się jeszcze zanim wstaną z łóżka. Bo ona leżała pięć minut dłużej, a on oddycha jej powietrzem i tak nie można, bo to niesprawiedliwe.
Czasami wszystko jest źle już od śniadania, bo jest dzień płatkowy i zabrakło płatków. Ktoś musi po nie iść do sklepu z zielonym płazem w nazwie, ale nie chce mu się i to niesprawiedliwe, że trzeba chodzić.
Albo nagle o 7.45 okazuje się, że dziś jest wycieczka i trzeba było przygotować sramto i owamto. I Matka sobie myśli, że to niesprawiedliwe, że musi biegać z włosem rozwianym i szaleństwem w oku, żeby to ogarnąć.
Bywa i tak, że podczas rozładowywania zmywarki ilość sztućców jest nieparzysta, i wtedy następują debaty arystotelejskie, pięć dowodów na materializację dodatkowej łyżki, idee proste i złożone jak budowa nadprogramowego widelca, którego istnienie jest głęboko niesprawiedliwe.
Czasem nie można sobie przypomnieć, czyja jest kolej na wybieranie wieczornej bajki, i to jest z samej swej natury głęboko niesprawiedliwe, bo wymaga roztrząsania uświęconego prawa pierwowyboru do piątego pokolenia wstecz. Bo cztery lata temu dwunastego grudnia ona wybrała bajkę, a nie była jej kolej, co jest… zgadnijcie. Niesprawiedliwe.
A potem jest już wieczór, i wszyscy mają dość świata pełnego niesprawiedliwości, więc po prostu można wziąć ciepłą kąpiel, wypić herbatę z mlekiem, poczytać książkę i poleżeć, trzymając się za ręce. I tylko Matka myśli sobie, że to strasznie niesprawiedliwe, że te ręce tak cholernie szybko rosną.
PS. Właśnie w tej chwili ona krzyczy, że on sidał na fotelu, na którym ona zostawiła mu zbyt mało miejsca do siedzenia. To niesprawiedliwe.