Tak sobie Matka myśli, że chyba nie przestanie kupować kartonowych książek nigdy w życiu. No, może kiedyś, jak Potwory będą miały gdzieś pod trzydziestkę. A może i wtedy będzie kupować, ale już dla kogoś innego.
Tymczasem 999 kijanek sprezentowała Potworom Babcia - i bardzo dobrze, bo o kijankach najlepiej czyta się na śpiworze rozłożonym w ogródku, koło dmuchanego basenu i własnoręcznie pielęgnowanych poziomek. Wydawnictwo Tatarak opublikowało niedawno dzieło Kena Kimury na grubych kartonowych stronach, choć akurat ta publikacja sprawdziła by się równie dobrze na zwykłych kartach - tekstu tam trochę zbyt wiele jak na pozycję dla najmłodszego czytelnika.
Leżymy więc w miłym ogródkowym cieniu, popijając kompot, i czytamy o przygodach żabiej rodziny. Gdy mama żaba złożyła 999 jajeczek w małym stawie, wszystko wydawało się w porządku. Sytuacja przestała wyglądać różowo gdy kijanki podrosły, zmieniły się w żaby i zaczęły się niemiłosiernie rozpychać. Płazy stanęły więc przed dylematem większości powiększających się rodzin - widmem nieuchronnej, ciężkiej, męczącej i stresującej przeprowadzki. W drodze do nowego domu rozgrywały się sceny mrożące krew w żyłach, jednak cała historia skończyła się szczęśliwie w dużo większym, wygodniejszym stawie.
999 kijanek to wesoła letnia rozrywka - ot, lekka historia o niebezpiecznej podróży i o tym, że rodzina powinna zawsze się wspierać. Ilustracje są bardzo proste, pozbawione tła i - jak przystało na japońskich autorów - bardzo kawaii, zaś cały pomysł zasadza się na ogromnej wprost ilości żab zalewającej kolejne strony. Choć zapał Matki, przytłoczonej letnim upałem, był umiarkowany, Potwory przepadły od razu i rozentuzjazmowane żabimi wyczynami kazały sobie kijanki czytać parokrotnie pod rząd. Ach, ten dreszczyk emocji w scenie, gdzie tatę żabę porywa jastrząb!
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego Co by tu wtrąbić, czyli kolejną propozycję Oli Cieślak, absolutnej mistrzyni kartonowej formy książkowej (o czym pisaliśmy tutaj i tutaj), prezentuje Matka w tak dziwnej scenerii. Tak, to jest nasz balkon. Tak, słońce grzeje opresyjnie i tylko zupełny desperat decydowałby się na robienie zdjęć białych kart w tak ostrym świetle. Niestety Matka nie ma wyboru, ponieważ chowa się przed Kluską. Kluska bowiem pokochała Co by tu wtrąbić miłością tak ogromną, że po parokrotnym czytaniu zamknęła ją na trzy spusty w swojej tajnej skrytce. Bo to jest jej najcenniejsza książka - i basta! Teraz każdy, kto ma ochotę poczytać o przygodach żarłocznego słonia, musi się do szanownej pani zgłosić po pozwolenie - a te nie są rozdawane łaskawie.
Tak, zgadliście, Matka zakradła się do tajnej skrytki i bezczelnie wykradła ten skarb, a teraz chowa się, zamknięta na balkonie, i z poświęceniem cyka dla Was fotki. Co by tu wtrąbić to książeczka, która uczy dni tygodnia. Na początku poznajemy bardzo głodnego słonia, który na kolejnych kartach - i w kolejnych dniach - pokazuje nam nowe odsłony swojego potężnego słoniowego menu. W końcu jest tak gruby, że na kolejny tydzień musi rozpisać sobie dietę i ćwiczenia. Zabawne wierszyki, jak zwykle cudowne ilustracje, poręczny kwadratowy format i foodporn - uwielbiamy!
Acha, no i jeszcze smutna sprawa - dzięki Co by tu wtrąbić Precel maniakalnie i obsesyjnie pragnie chałki. A że chałka zawiera jajko, na które bachor jest uczulony, Matka musi upiec domową chałkę na przepiórczych jajkach. Czujecie to? Matka ledwo chleb umie pokroić na kanapki! Myślicie, że jak trochę przeczekamy, to zapomni?...