Potwory siedzą na podłodze, oglądają każdą rozkładówkę niemiłosiernie długo. Kwiczą radośnie i pokazują sobie palcami co zabawniejsze szczegóły. Przed wami dwie niezwykłe książki obrazkowe.
Znacie je, prawda? Takie książki, które składają się z całej masy szczegółów na każdej rozkładówce, gdzie cała zabawa polega na znajdowaniu malutkich postaci? Za wodą mówią na nie "Where's Wally style", od najsłynniejszej serii stworzonej przez Martina Handforda. U nas w sumie nie wiadomo, jak je nazywać - ni to książki obrazkowe, ni picturebooki (określenie stające Matce kamieniem w gardle, zwłaszcza gdy przychodzi do deklinacji). Jeśli trzymać się anglosaskiej analogii, to pewnie książki "w stylu Mamoko". Jak ktoś ma dobrą nazwę, to niech poratuje. Tymczasem nie ma dobrej nazwy, ale są dobre książki, i to aż dwie - i z ręką na sercu nie potrafimy zdecydować, która najfajniejsza. Bo obie mistrzowsko zilustrowane i mądre, o czym przekonacie się sami, jak tylko je zobaczycie - a może i wygracie w konkursie!
Na pierwszy ogień pójdą Przekroje krakowskiej ilustratorki, Agnieszki Sowińskiej. Wierszowany wstęp napisała tu Agnieszka Frączek, ale trudno zwrócić na niego uwagę, bo gdy tylko przewrócimy stronę, zalewa nas czaderskość. Czaderskość potężnych rozkładówek, składających się na bardzo specyficzny "atlas" warzyw i owoców, ukazanych w przekrojach poprzecznych. I oto możemy się przekonać, że w środku wcinanych każdego dnia pyszności (lub, jak kto woli, w środku znienawidzonej zieleniny) kryją się cuda i dziwy - witaminy, garbnik, pektyny, białka, błonnik i wiele, wiele innych. A każde z nich to nie tylko trudne słowo na papierze, a bohater z krwi i kości, mieszkający w malutkich owocowo-warzywnych pokoikach i zajmujący się swoimi codziennymi owocowo-warzywnymi sprawami. Mamy więc sprytne i zwinne małe witaminy, potężne, napakowane białko roślinne z grubym karczychem, które "dużo ćwiczy, ale czasami lubi też posiedzieć na kanapie i nic nie robić", beta-karoten wylaszczony i wypiękniony, a obok niego chudo-gruby błonnik, który "trochę się wstydzi, że pęcznieje pod wpływem wody". Jak się okazuje, wszyscy ci "włoszczyznowi" bohaterowie mają codziennie mnóstwo rzeczy do załatwienia, bawią się, kąpią, śpią, pracują i chodzą na randki - my zaś możemy zabawić się w wielkich podglądaczy. Och, jakże się Matka tą książką jara!
Na początku, w swej kosmicznej naiwności, żywiła Matka złudną i - z perspektywy czasu - niczym nieuzasadnioną nadzieję, że Przekroje przekonają Kluskę do jedzenia większej ilości warzyw. Ale wkrótce okazało się, że oglądanie zabawnych małych wapni i kwasów foliowych brykających wewnątrz kalafiora nie ma absolutnie żadnego przełożenia na fakt, że kalafior śmierdzi na talerzu (które to przekonanie ugrunktował w Klusce Ojciec, dzięki wielkie). Ale nic to, przynajmniej cieszy się, szukając na obrazku sulforafanów. I wy nacieszcie się tą ilustracją, bo Przekroje narysowane są wesoło, z przymrużeniem oka - po prostu z polotem.
Rok w Mieście Katarzyny Boguckiej to podobna, a jednocześnie całkiem inna książka. Także tutaj rozpoczynamy od poznania bohaterów, którym towarzyszyć będziemy na kartach książki, a jest to naprawdę pokaźna, zróżnicowana i barwna grupa - nieco przerysowana, ale jednocześnie bardzo autentyczna. Wszyscy przedstawiają się na pierwszej stronie i zapraszają, by śledzić ich przygody w mieście przez cały rok. Kogóż my tu nie mamy! Jest matka samotnie wychowująca nipełnosprawnego synka, jest lekarz, stylistka, stewardessa, jest pracownik centrum handlowego dojeżdżający spoza miasta, jest dyrektor korporacji zakochany w swojej rodzinie i dziewczynka, której mamy nie ma, bo spełnia się zawodowo. Patrzy Matka na te postaci i oczyma duszy widzi tam siebie, zgeometryzowaną, obwiedzioną białym konturem plamę dwóch - trzech kolorów. "Cześć, jestem Matka, uwielbiam czytać i jeździć na nartach, chciałabym pojechać na półroczne wakacje bez dzieci. Acha, no i prowadzę bloga". Wielki natłok ludzkich spraw fascynuje Precla. Długo nie możemy wyjść poza pierwszą rozkładówkę, bo wszystkie te króciótkie historie musimy przeczytać, niektóre kilkakrotnie.
A potem hop! Zagłębiamy się w miasto styczniowe, zimowe. Będziemy je oglądać na kolejnych jedenastu rozkładówkach, za każdym razem w tym samym kadrze - niczym akwarium z hodowlą mrówek. Zmieniają się miesiące, pory dnia, pogoda, zmienia się układ postaci-mróweczek pogrążonych w codzienności, w swojej niezmiennej miejskiej przestrzeni. A nad nimi pochylamy się my - tylko wielkiej lupy nam brak. Za pierwszym razem wybraliśy sobie Stefana, który pracuje w zoo - trochę dlatego, że Kluska nalegała na zwierzątka, trochę zaś dlatego, że w niesamowitej plątaninie szczegółów stosunkowo łatwo go znaleźć. Przecież siedzi w zoo. A tu nagle niespodzianka, bo Stefan ma inne plany - już w lutym towarzyszyliśmy mu podczas USG prenetalnego jego żony Patrycji, a w kwietniu przekonaliśmy się, że nie jest pracoholikiem, bo zamiast w robocie siedzi w sklepie i wybiera śpiochy. Rok w mieście trwa, nadchodzi lato, zaś wszystkich nowo upieczonych rodziców ucieszy fakt, że Stefan również nie śpi, bo bachor drze mu się nocą. W końcu jesienią będziemy świadkami jego dramatycznego pościgu za zbiegłym z zoo niedźwiedziem. Cóż tu ktyć - potwory wsiąkły w miasto Boguckiej na wiele godzin. Najwięcej frajdy dostarczyła im ostatnia, nadprogramowa rozkładówka, przedstawiająca rzeczywistość alternatywną, gdzie w zoo siedzą dinozaury i Godzilla, nad miastem lata UFO, a pingwiny opalają się na plaży.
Zostawmy jednak bohaterów i przejdźmy do samej książki, która w oczach Matki ma same "plusy dodatnie". Po pierwsze Bogucka, ta utalentowana bestia, którą przedstawialiśmy już przy okazji świetnego wydania Lokomotywy. Po drugie wydanie właśnie, czyli format nieco większy niż A4 i grube, sztywne karty, którym niestraszne potworne łapska. Po trzecie wreszcie funkcja, czyli ćwiczenie spostrzegawczości, łączenia faktów, wyprowadzania związków przyczynowo-skutkowych i w końcu opowiadania o nich. Dla nas bardzo na czasie, odkryliśmy bowiem w Preclu - nota bene dzieciaku szalenie gadatliwym - niechęć do opowiadania historyjek na zadany temat, co stanowi istotną w tym wieku kompetencję przedszkolną. Dotąd w ramach ćwiczeń pokazywał mu Ojciec ilustracje z tgodników opinii, ot, chociażby Putina jadącego na niedźwiedziu, a teraz ćwiczymy sobie "czytając" Rok w mieście. Wypas.
WYNIKI KONKURSU
Troszkę Matka zaniemówiła z wrażenia, gdy przeczytała wasze zgłoszenia konkursowe. I w komentarzach, i ze skrzynki mailowej wylewają się fala pozytywnych emocji i sympatii dla miast i miasteczek w całej Polsce, choć przyznać trzeba, że chyba najwięcej peanów piejecie na cześć Wrocławia. No cóż, Wroclove! Tym razem podobało nam się tak wiele odpowiedzi, że musieliśmy wyróżnić aż 10 z nich, i sposród nich wylosowaliśmy szczęśliwych zwycięzców.
"Ja kocham swoje miasto za coś czego nienawidzą prawie wszyscy Polacy czyli za KOLEJ. [...] Sorry, taki mamy klimat i wystarczy odrobina optymizmu a mniej zgryzoty."
- Mama BaalBinka
"-Gabin za co lubisz Warszawę?
- Za pokraki mamo, tu jest tyle koparków!
- Czyli podobają Ci się ciągłe remonty i roboty drogowe?
- TAK!!!"
- Polisz mam
"Lubię swoje miasto za to, że od ponad dwudziestu lat ciągle funkcjonują w nim dwie malutkie pizzerie, w których jedzenie smakuje tak samo jak wtedy gdy byłam dzieckiem, czyli ciągle mają w menu pizzę z surówką z czerwonej kapusty"
- Magdalena
"Wrocław- to miasto ma duszę i kolorowe ciało,
chcesz zamieszkać w mieście, polecamy śmiało!
Nie można nie lubić Wrocławia,
Kto się ze mną zgadza ten mi kawę stawia"
- Natalia
"- Tośku, co lubisz w naszym mieście?
- Noooo, ślimaki, frogi i babmi przy ciuchci.
- Yyy, a coś jeszcze może?
- Dziury."
- Ewelina
"Ja cenię sobie Wrocław za to, że ma piękną duszę i jest miastem otwartym dla wszystkim. To miasto tolerancji i akceptacji."
- Joanna
"Moje miasteczko lubię za spokój, harmonię i brak pośpiechu. Tutaj wszystko dzieje się wolniej, bez gonitwy, w przeciwieństwie do dużych miast.
W moim mieście czuję się bezpiecznie.
Tutaj się urodziłam - podziwiam je od dziecka i widzę jak z dnia na dzień się zmienia, rośnie, pięknieje."
- Justyna
"W Dęblinie podoba mi się to, że mieszkają tu ludzie z całego świata, przez co to miasto jest dla mnie jak Czarodziejska Góra, z której po prostu nie mogę wyjechać."
- Anna
"W swoim mieście najbardziej lubię mojego męża. Lubię także to, że w tym mieście spełniają się moje marzenia, za kilka dni (a może dziś?) urodzę naszego Wojtusia i będziemy spacerować już we trójkę."
- Izabela
"Tutaj mnie ciągnie, coś w rodzaju zewu krwi i choć jest to malutkie miasteczko na dobrą sprawę, tutaj czuję się spokojna. Uwielbiam szum liści, kiedy pada, bo mieszkamy obok lasu. Uwielbiam malutki plac zabaw, na którym można się zakopać w piasku i spotkać naprawdę nietuzinkowe persony. Kocham ludzi, którzy znają się choćby z widzenia i każdy mówi sobie "dzień dobry"
- Paulina
Dziś szwankuje aparat, więc musicie sami sobie wyobrazić, jak nieco brudnawa od spożywanych truskawek łapa Precla zagłębia się w słoiku, losuje, losuje i....
"Rok w mieście" wygrywa Natalia
"Przekroje" wygrywa Justyna
Gratulujemy i prosimy o kontakt z danymi do wysyłki!
Wpis powstał przy współpracy z wydawnictwem Nasza Księgarnia. Dziękujemy za przekazanie książek.
Wpis powstał w ramach projektu blogowego Przygody z książką