Na razie jest w miarę prosto. Wiecie, takie standardy. Dlaczego na niebie jest tęcza, dlaczego wulkan wybucha, dlaczego morze jest słone? Takie pytania, na które odpowiada się z uśmieszkiem samozadowolenia, jaki to człowiek mądry. I może te wszystkie godziny spędzone w liceum na słuchaniu o ruchach pyt tektonicznych nie poszły całkiem na marne.
Ale podskórnie już Matka czuje, że będzie coraz trudniej. Pytania zrobią się bardziej skomplikowane, odpowiedzi trzeba będzie szukać. A w pewnym momencie - nie czarujmy się - przyjdzie Matka do tego smarkacza, co przed chwilą ledwo odrastał od ziemi, z prośbą. Bo nie działa. A smarkacz kliknie gdzieś dwa razy i już będzie działało. Delektuje się więc Matka tymi chwilami, póki jeszcze to ona ma patent na objaśnianie świata i sprawianie, że rzeczy działają. A więc eksperymentujemy, naciskamy różne guziki, sprawdzamy, co się stanie.
Wulkan
Taki wulkan to wyjątkowo prosta sprawa, a radocha niewyobrażalna. Do "wybuchu" wystarczy soda oczyszczona i ocet, ale Matka jest efekciarą, więc dodała jeszcze czerwonego barwnika spożywczego. Jak to zrobić konkretnie?
1. Słoik postawić na talerzu, owinąć folią spożywczą, na górze wyciąć otwór wlotowy.
2. Pół szklanki wody zmieszać z 3 łyżkami sody, dodać barwnik spożywczy i wlać do wulkanu.
3. Szybkim ruchem wlać 6 łyżek octu - et voilà.
Nie trzeba chyba dodawać, żeby się nad wulkanem nie pochylać w trakcie wybuchu, prawda?
Podczas gdy Precel zajawił się na wlewanie i wybuchanie, Kluska skierowała uwagę całkiem w inną stronę. Wybuch, owszem, przywitała radosnym kwikiem, ale dużo więcej satysfakcji dało jej ustawianie jurajskiej scenerii. Wiecie, trzeba zdecydować, które dinozaury stoją za blisko wulkanu i "na pewno wyginą".
Centrum Nauki Kopernik
Niewiele jest rzeczy, których zazdrościmy Warszawie, ale na szczycie tej listy niewątpliwie plasuje się Kopernik. Moglibyśmy właściwie tam mieszkać, bo każdorazowo musimy bachory wywlekać za wszarz tuż przed zamknięciem. Najlepiej zresztą przywołać nasze wrażenia z pierwszej wizyty - przekroczyliśmy progi Centrum Nauki Kopernik i to był koniec. Już nic się nie dało zrobić, nic zaproponować, bachory z obłędem w oku ganiały od atrakcji do atrakcji. Wołami nie dało się ich wyciągnąć z sekcji dla małych dzieci o wdzięcznej nazwie Bzzz! – sekcji w dużej części poświęconej eksperymentom z wodą, dodajmy przytomnie. Owszem, pani przy wejściu niby ostrzegła, żeby podwinąć rękawy, ale nie wspominała, że będzie trzeba Klusce wyrzynać całe ubranie łącznie z majtkami.
Ojcze, Matko, jeśli potomstwo swe wpuszczasz do Kopernika, ucz się na naszych błędach i przytomnie zapakuj zmianę ubrania. Na szczęście w sekcji tej jest ograniczenie czasowe – niewielkie grupy wpuszczane są co 70 minut. Ryk protestu rozpoczął się, gdy Pani z obsługi zaczęła znacząco krążyć po naszej orbicie, uświadamiając nam delikatnie, że już po czasie, a z naszej grupy zostaliśmy tylko my – i ciągle urządzamy wyścigi motyli, tworzymy kulkowe wiry i bawimy się w Hana Solo w karbonicie. A przecież to zaledwie mała sekcja Centrum! Potem jeszcze koła sterowe, wielkie bańki, wahadła, roboty... i nagle okazało się, że już zamykają. „To wrócimy jutro”, skwitował Precel, gdy pakowaliśmy się w auto i ruszaliśmy do Krakowa.
Ogród doświadczeń im. Stanisława Lema
Krakowianie nie gęsi i też swoje doświadczenia mają - może nie tak spektakularne, ale za to na wolnym powietrzu, więc można usiąść sobie na ławeczce, spuścić bachory ze smyczy i obserwować, jak pędzą kucgalopkiem od jednego stanowiska do drugiego, jednocześnie odhaczywszy edukację i spacer. Potem jeszcze pobiegają po wielkim obrotowym talerzu jak chomiki w akwarium, boleśnie na własnej skórze przekonując się, że z siłą odśrodkowa nie ma żartów (oj tam, nic się nie stało, nikt nie krwawił... za bardzo), poskaczą na trampolinach, pomęczą się na połączonych huśtawkach i padną w drodze do domu. What's not to like?
Ponieważ swego czasu popełniła już Matka relację z wizyty w ogrodzie, zerknijcie sobie tutaj.Tutaj natomiast znajdziecie fotki z naszej wyprawy do Ogrodu na Zlot Teleskopów.
Jak to działa?
Na koniec ciekawostka dla wszystkich rodziców, którzy są już po prostu zmęczeni niekończącymi się pytaniami o to, jak coś działa. No serio, ile można? That's how to prosta, wesoła książeczka, która wpadła nam w ręce całkowicie przez przypadek i która sprawiła Potworom znacznie więcej radości, niż się Matka spodziewała. Koncept jest prosty - najpierw pojawia się jakiś pojazd i dzieci zastanawiają się, jak działa, zaś na następnej stronie chłopiec-mądrala oferuje zupełnie szalone, a jednocześnie zabawne rozwiązanie. Gdy Matka pisze zabawne, ma na myśli tak śmieszne, że z radości trzeba się wręcz kulać po podłodze, chichocząc. Serio. No bo przecież nigdy w życiu nie widzieliście niczego tak śmiesznego, jak papuga łaskocząca dwa niedźwiedzie wewnątrz walca, prawda? Pomyślałby człowiek, że po jednym, góra dwóch czytaniach ten patent się wyczerpie, ale nie...