Kieszonkowe chodziło za nami od dawna, i to wcale nie dlatego, że bachory domagały się jakichś gratyfikacji finansowych. Chodziło nam raczej o to, co każdy rozsądny rodzic chciałby natłuc małolatowi do głowy, zanim puści go w świat. O wartość pieniądza, gospodarowanie zasobami finansowymi, korzyści płynące z długofalowego oszczędzania – wiecie, takie tam finansowe mambo dżambo.
W końcu postanowiliśmy, że rozpoczynamy po wakacjach. Najpierw przedyskutowaliśmy kwestię, komu, ile i jak często dajemy. Po dłuższych rozważaniach stanęło na tym, że kieszonkowe Precel i Kluska dostaną obydwoje w takiej samej wysokości – 5 złotych tygodniowo. Dlaczego? Otóż podeszliśmy do tematu dość konformistycznie i postanowiliśmy unikać ciągłych przepychanek o to, kto ma więcej, a kto jest starszy, a jak ktoś inny też będzie starszy, to... i tak dalej. Owszem, w życiu nie będzie tak sprawiedliwie, ale co z tego?
Od momentu pierwszej wypłaty minęły już dwa miesiące i z fascynacją obserwujemy, jak w Potworach rozwija się pewna świadomość finansowa. Oto pierwsze wyniki tego eksperymentu.
Pieniądze nie biorą się ze ściany
Pierwszym krokiem było uświadomienie potomkom, że pieniądze nie biorą się z przysłowiowej dupy. Albo ze ściany, czyli bankomatu. Wielokrotnie już tłukliśmy im do głowy, że praca wiąże się z wypłatą, wypłata zaś wędruje do banku i nie pojawia się w bankomacie w sposób cudowny i nadprzyrodzony. Kiedy już Matka bardzo zadowolona była z efektów tej edukacji, podsłuchała następującą rozmowę.
Precel: Chce Pani kupić cztery małe kotki?
Kluska: Ale nie mam pieniędzy.
Precel: Nie szkodzi, pieniądze są w banku. Niech Pani idzie do banku i kupi trochę pieniędzy!
Zrozumienie tematu level master, co nie? No więc od nowa. I od nowa. W końcu dotarło.
Tylko bez amfetaminy, proszę!
Rozpoczęliśmy od skarbonek – Kluska dostała wielką świnkę Peppę, Precel zaś metalową puszkę zamykaną na kluczyk, do którego przytwierdzony jest breloczek z Bobą Fettem. Co nie przeszkadza mu gubić kluczyka co najmniej trzy razy w tygodniu. Co Matkę pokusiło?!
Następnie pojechaliśmy do wielkiego sklepu z zabawkami, gdzie każdy mógł wybrać sobie, na co będzie oszczędzać. Chcieliśmy uniknąć tej jakże prawdopodobnej sytuacji, gdy Kluska w każdy poniedziałek całą kasę przepuści na czekoladę i tym podobne używki. I wiecie, że się udało? Choć wydawanie kieszonkowego leży całkowicie w gestii bachorów, żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że można za nie kupować żarcie. W głowach sobie poukładali, że muszą oszczędzać na cele bardziej długofalowe – i alleluja!
A dlaczego zdecydowaliśmy, że wydawanie kieszonkowego zależy wyłącznie od widzimisię bachorów? Prosta sprawa – czy wam szef mówi, na co wydawać wypłatę? To ich kasa i mogą z nią robić co chcą. Dopóki nikt amfy do domu nie przyniesie.
Systematyczność i cierpliwość są przereklamowane
No dobra, mamy skarbonki, mamy cel oszczędzania – Matka zaciera ręce. Ustaliliśmy z Preclem, że gdy uzbiera 50 złotych, przyjdzie do nas i pojedziemy kupić tą figurkę, którą sobie upatrzył. Pierwszy piątal miło brzęczy w puszce, potem drugi, a potem przyjeżdża Babcia. Następnego dnia Precel przychodzi zwarty i gotowy, buty już ubrane, uśmiech na licu.
- Mamo, mam już 62 złote, czas jechać do sklepu.
- Cooo? Dawaj no tą skarbonkę! - ryczy Matka.
Ale o pomyłce nie ma mowy – ze skarbonki wysypują się piękne papierki z głowami królów polskich. U Kluski to samo. No cóż, słowo się rzekło. Pojechaliśmy po cholerną figurkę. I wiecie co? Nawet nieźle to wyszło. W kolejnych tygodniach widać było, że Precel jest mocno rozczarowany, że skarbonka nie zapełniła się ponownie w magiczny sposób i pieniądze mimo wszystko z powietrza się nie biorą. Potem ta świadomość w niego wsiąkła i ostatnio oświadczył nawet, że będzie zbierał do pełnej stówy. Tylko co on zrobi z taką kasą? Będzie się tarzał w piniondzorach!
Magiczna wartość pieniądza
No więc jesteśmy w sklepie. W wypchanej po brzegi torebce taszczy Matka dwie skarbonki. Kasa, kasssaaa! Tyle możliwości! Bachory rozbiegają się w dwie strony. Precel orbituje dookoła stoiska z figurkami. Zdejmuje cztery z półki i przez pół godziny zastanawia się – Kapitan czy Hawkeye? A może Kanan Jarrus? Doktorat mógłby z tego napisać.
Tymczasem Kluska biega w amoku. W koszyku lądują 3 dinozaury z przeceny za 2 złote, zestaw plastikowych buteleczek, jakieś naklejki, mnóstwo plastikowego chłamu i miniaturowy kucyk. Dobra, nie owijajmy w bawełnę – to Twilight Sparkle. Nadchodzą chyba czasy, gdy przyjdzie nam nauczyć się imion tych cholernych kucyków.
Przy kasie Precel dokładnie wylicza pięć dych i ściska błyszczącego nowością Kapitana Amerykę. Tymczasem Kluska wysypuje na blat bebechy świnki skarbonki podczas gdy kasjerka kasuje, kasuje i kasuje. Koniec końców jej rachunek wyniósł ze trzy dychy.
- Zapakować? - pyta pani, zerkając na świeżo zakupioną kupę badziewia.
- Tak, poplosę. - odpowiada mały Potwór i odchodzi z reklamówką wypchaną po brzegi.
Wnioski? Dobrze jest. Precel zdaje się być rozsądnym młodzianem, zaś Kluska... no cóż. Kluska biega po domu w poszukiwaniu „pieniążków”, a gdy znajdzie jakieś drobne, rozgląda się konspiracyjnie, czy nikt nie patrzy, po czym z dzikim chichotem galopuje do swojej skarbonki. Ostatnio Matka zerknęła do środka i znalazła tam wszystkie plastikowe monety z naszego zabawkowego sklepiku i kasy.
A Wy? Dajecie? Nie dajecie?
PS. Komiksowy strip w środku tego wpisu to oczywiście Calvin i Hobbes. My go tylko pożyczamy :)