Kolejna odsłona naszego muzealnego cyklu prowadzi do krainy samurajów naprzeciwko Wawelu – przed Wami muzeum sztuki i techniki japońskiej Manggha. Czy warto szargać tam nerwy goniąc za dzieciorami szalejącymi po ekspozycji? Sami oceńcie. My szargamy tam swoje nerwy co miesiąc.
Muzeum sztuki i technki japońskiej MANGGHA
A co tam mają ciekawego?
Manggha posiada oczywiście swoją kolekcję sztuki japońskiej i japonizującej, nie posiada jednak stałej wystawy. W głównej przestrzeni ekspozycyjnej rotują więc tematy, obiekty, dzieła - sami musicie sprawdzić, jakie skarby z kraju kwitnącej wiśni są aktualnie do podziwiania. Należy od razu mocno podkreślić to podziwianie, bo ekspozycje są zupełnie nieinteraktywne i - powiedzmy sobie szczerze - zdarzały nam się sytuacje niezupełnie kid friendly. Bywało, że galeria była doświetlona drewnianymi latarniami stojącymi tu i tam, których wcale a wcale nie można było dotykać (nie mówiąc już o wchodzeniu pod nie, co niektórzy też próbowali uskuteczniać), bywało, że stało na środku podium teatralne z desek i prowadzące na nie trzy schodki, na które kategorycznie nie można było się wspinać, bywało, że w pustej i szerokiej przestrzeni, gdzie byliśmy jedynymi zwiedzającymi, za biegnącymi bachorami biegła pani pokrzykująca "nie biegać". Nie zrozumcie Matki źle - nie chodzi wcale o to, by bachory latały po muzeum niczym rozbrykane stado słoniątek i urządzały sobie na ekspozycji piknik, ale Manggha jest miejscem, w którym Matka czuje, że powinna mieć oczy dookoła głowy. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy tam stałymi gośćmi, zaliczając praktycznie każdą wystawę.
Zajęcia dodatkowe
To jest to! Zajęcia dodatkowe to coś, co przyciąga nas często do Mangghi. Po pierwsze przybywamy na stałe cykliczne wydarzenie, jakim jest czytanie raz w miesiącu klasycznych japońskich bajek i baśni oraz towarzyszące im tematyczne warsztaty. Zazwyczaj czytanki te odbywają się w ostatnią sobotę miesiąca, ale najlepiej sprawdzić to bezpośrednio na stronie muzeum. Warsztaty są otwarte, aby w nich uczestniczyć wystarczy zakupić bilet do muzeum – w cenie są też warsztatowe materiały. Różne rzeczy bardziej lub mniej trwałe powstały już podczas tych zajęć nakładem rąk preclowych i kluskowych, choć jak dotąd najwięcej radości wzbudziła historia o kappa (japoński wodny stwór porywający dzieci, a jednocześnie słowo oznacza też ogórek) oraz towarzyszące jej obieranie i wcinanie ogórków z sosem.
Jak widać niewiele trzeba by uszczęśliwić potwory. Manggha corocznie organizuje też fantastyczny japoński dzień dziecka Kodomo No Hi z szeregiem zadań do wykonania inspirowanych kulturą Nipponu, zbieraniem naklejek-nagród i pracami plastycznymi, bierze też udział w wydarzeniach takich jak Festiwal Literatury dla Dzieci, goszcząc przykładowo wystawę prac Józefa Wilkonia (parę fotek z tego wydarzenia znajdziecie tutaj) oraz liczne warsztaty ilustracji prowadzone przez znanych ilustratorów książek dla dzieci.
Makaron i herbata
„Tylko bez zielonego szczypiorka!” oświadcza Precel z bardzo marsową miną, zamawiając w muzealnej restauracji swój ulubiony japoński makaron. Za pierwszym razem z kuchni wyjrzał nawet pan kucharz, by upewnić się, że rzeczywiście ktoś dokonuje takiej profanacji i będzie wciągał sobę bez zieleniny. Ma bowiem Manggha coś, czym inne krakowskie muzea poszczycić się nie mogą, a mianowicie restaurację z prawdziwego zdarzenia, serwującą klasyczne japońskie evergreeny (makaron, pierożki i tym podobne) oraz sushi. Całość możemy popić zieloną herbatą i piwem z kraju kwitnącej wiśni. Zdarza nam się nawet po zwiedzaniu zjeść tam po prostu solidny obiad. Potwory mają swoje ulubione makarony, poza ten bezpieczny zestaw wychodząc niechętnie, zrażone pewnym eksperymentem z lodami o smaku zielonej herbaty, który nie skończył się dobrze.
Obok sekcji restauracyjno-sklepikowej jest też skromny kącik zabaw wyłożony matami, gdzie można pokolorować samuraja czy damę dworu i pohuśtać się na drewnianym koniku, jednak mówiąc szczerze jest on mało atrakcyjny wobec wielkiego tarasu z widokiem na Wawel, gdzie można brykać do woli po leżakach, biegać i bawić się w „łaskotkową policję”.
Udogodnienia i zniżki
Z parkowaniem jest, delikatnie mówiąc, problem (nie ma się co łudzić, że trafi się jakieś miejsce na mikroskopijnym muzealnym parkingu), najlepiej więc do Mangghi wybrać się komunikacją miejską – przystanek jest tuż tuż. Muzeum jest za to dobrze dostosowane do potrzeb legendarnych już roszczeniowych matek wózkowych, oferując rampy i podjazdy, w toalecie zaś przewijak. Oferta cenowa jest przyjazna rodzinom – po pierwsze szarańcza do lat 7 wchodzi za darmo, po drugie zaś w ramach akcji ministerialnej bachory w wieku 7-16 wchodzą za symbolicznego złocisza. Bilet rodzinny za 35 zł jest tańszy niż dwie dorosłe wejściówki, opłaca się więc nawet jeśli narybek nie płaci, a najlepiej po prostu przyjść we wtorek całkiem za darmo.
Muzeum Manggha w pigułce:
- bardzo fajne czytanie bajek i warsztaty w ostatnią sobotę miesiąca
- restauracja z japońskimi pysznościami i wielkim tarasem
- zbroje samurajskie zawsze cieszą duże i małe oko
- ekspozycje najlepiej sprawdzać na bieżąco – brak wystawy stałej
- problemu z parkingiem, ale łatwy dojazd komunikacją miejską
Podsumowując: potwory bardzo lubią Mangghę i często tam bywamy, ale jeśli macie wybrać tylko muzeum do odwiedzenia z dzieckiem w Krakowie, to udajcie się raczej do Muzeum Narodowego albo MOCAKu.