W październiku powoli kończyło się rumakowanie – potwory nauczyły się odmieniać słowo „smog” przez wszystkie przypadki i przeszliśmy z trybu brykania zewnętrznego na brykanie domowe. Poziom stresu w organizmie matki oraz ilość spożywanej kawy zwyczajowo zwiększa się w tym okresie.
Poranne pobudki o nieboskich godzinach zmieniły się w dość podejrzany sposób w nocne pobudki, no bo przecież o 5:30 jesienią jest jeszcze środek nocy, prawda?! Łapaliśmy więc nieco desperacko słoneczne dni i spadające liście. Swoją drogą zbieractwo Potworów przestaje się powoli mieścić w dopuszczalnych normach. Ładne kamyki to jeszcze matka rozumie, ale brzydkie kamyki, liście w trzech kategoriach, żołędzie, kasztany, pióra (wiecie, takie obrzydliwe, posklejane i pomiętoszone), a przede wszystkim ulotki we wszystkich rozmiarach i kolorach atakują z każdego kąta potwornego pokoju.
W październiku miał również miejsce potworny wypadek, w którym najlepszy przyjaciel Kluski – królik Poma - nabawił się fatalnie rokującej dziury w brzuchu. Na szczęście na skutek długiej i żmudnej operacji pacjent przeżył i dorobił się eleganckich szwów. Pani doktor jeszcze przez dwa tygodnie przyklejała mu w tym miejscu plaster.
Acha, jeszcze jedno się zdarzyło – w październiku Matka po praz pierwszy poprosiła Ojca o wypompowanie i zwinięcie dziecięcego baseniku z balkonu. Mamy połowę grudnia, woda z baseniku powoli zmienia się w zielony szlam. Ciekawe, czy zamarznie? Będzie Was Matka informować na bieżąco.