Jak zorganizować pobyt w Legolandzie? Co, gdzie, za ile? Ponieważ często pytacie o konkrety naszych podróży, dziś będzie wszystko o wielkiej wyprawie do Legolandu: najpierw garść wrażeń, potem zaś porady, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o królestwie plastikowych klocków.
„Everything is awesome”, czyli piosenka z filmu LEGO, pobrzmiewa z daleka między drzewami, gdy dziarsko maszerujemy z parkingu w stronę wejścia do Legolandu. Po chwili nucimy ją i my. Pogoda nie rozpieszcza, ale przezornie pchamy przed sobą wózek wyładowany kurtkami przeciwdeszczowymi, dwoma zmianami ubrań i niewielką wałówką. Jak się wkrótce okaże, wszystko to bardzo nam się przyda.
Na początku popełniamy błąd absolutnie kategoryczny, czyli pozwalamy Preclowi pobrać mapę parku. Cóż za pomysł durny! Odtąd bachor musi mniej więcej co 15 sekund rozwinąć mapę, sprawdzić naszą obecną pozycję, zlokalizować najbliższy kiosk z lodami i toaletę, dostać napadu szału, gdy mapa nie chce się z powrotem złożyć... rinse, repeat. Jeśli dodamy do tego dzikie ludzkie tłumy walące od wejścia (choć po prawdzie obiektywnie rzecz biorąc tłumy zapewne wcale nie były aż tak dzikie, zwarzywszy środek tygodnia i zachmurzone niebo) i nawalającą z głośników muzykę, możecie już oczyma wyobraźni zobaczyć minę Ojca. Dodajmy, że Ojciec za Lego jakoś specjalnie nie przepada. Tak, tak, dziwny jest.
Nic to. Jest chłodno, ale przynajmniej nie pada – myśli sobie Matka – grunt, że nie będziemy mokrzy. Omijamy szerokim łukiem mini miasto z klocków i kierujemy się od razu w stronę pirackiej laguny, bo wiadomo, że piraci są dobrzy na wszystko, a kto uważa inaczej, ten marynowany dorsz. Tutaj cudem udaje się powstrzymać Kluskę przed dołączeniem do garstki małoletnich autochtonów, najwyraźniej wczuwających się w dziedzictwo swych wikińskich przodków, i brykających wesoło w kostiumach kąpielowych po wodnym placu zabaw – podczas gdy my właśnie ubieramy bachorom kurtki przeciwdeszczowe na polary. A może trzeba było ją puścić, bo po przejażdżce statkiem z armatkami wodnymi, podczas której pasażerowie i publiczność entuzjastycznie się ostrzeliwują, i tak wszyscy są do przebrania.
Potem są lody, lizaki, wata cukrowa i napędzane cukrowym hajem szaleństwo przejażdżek wszelakich, które absolutne apogeum osiąga w sekcji Dzikiego Zachodu. Tam przydaje się druga zmiana ubrań, bo absolutnym hiciorem okazuje się ulubiona rozrywka każdego szanującego się pioniera w Górach Czarnych, czyli wypłukiwanie samorodków złota z rwącej rzeki. No dobra, z płytkiego drewnianego koryta, ale zimna woda to zimna woda. I radość taka sama. Samorodki należało następnie przekazać pani, która „przekuwała” je na złoty medal. I ten właśnie medal jest najcenniejszą pamiątką z wakacji. Lepiej już po prostu nie będzie.
Robimy sobie dzień przerwy, by ukoić nieco skołatane nerwy Ojca, lecz tym razem pogoda nie jest łaskawa. Precel, rozentuzjazmowany safari wśród plastikowych flamingów i naturalnych rozmiarów X-Wingiem uskładanym z iluś tam ton klocków LEGO, zdaje się w ogóle nie zauważać coraz mocniejszego deszczu. W końcu, po prawie dwóch godzinach spędzonych na wielkim placu zabaw udającym domki z DUPLO, pierworodny przybiega radośnie do Matki, która już dobrą chwilę wcześniej zupełnie się poddała i skuliła się na parterze gigantycznej duplowej stodoły. Mamo! – woła potomek z wyrazem całkowitego szczęścia na twarzy – A wiesz, że teraz oprócz skarpetek mam już mokre całkiem wszystko?
Zaliczyliśmy jescze sklepik, gdzie Potwory godzinami zmieniały zdanie w kwestii tego, na co przepuścić kieszonkowe otrzymane przed wyjazdem od Dziadków - a wierzcie mi, było się nad czym zastanawiać, bo ogrom asortymentu wgniatał w fotel również Matkę, a że drugi dzień chylił się już ku końcowi, poczłapaliśmy w stronę parkingu. Kluska zdołała jeszcze znaleźć kałużę, do której udało jej się wskoczyć w chwili matczynej nieuwagi, i już na horyzoncie pojawiły się bramy wyjściowe. Awesome - czy też raczej "osom" - powiedział Precel z szerokim, rozmarzonym uśmiechem, w jednej ręce dzierżąc Lego Bobę Fetta, w drugiej zaś Stormtroopera - to kiedy przyjdziemy następnym razem? Jutro?
Jak zorganizować pobyt w Legolandzie? Co, gdzie, za ile?
Billund, czyli ojczyzna LEGO, jest typowym industrialnym miasteczkiem w centralnej Jutlandii. W promieniu 30 kilometrów nie ma absolutnie nic ciekawego, więc podróż samochodem wydała się nam najrozsądniejszym rozwiązaniem (inna opcja to samolot do Billund lub pociąg z Kopenhagi, jadący nieco ponad 4h). Auto dawało nam również możliwość ucieczki od nie grzeszącego nowością i drogiego w cholerę hotelu przy parku, więc przez Airbnb znaleźliśmy miły domek w ogrodem w okolicznej miejscowości.
Bilety kupiliśmy online z pewnym wyprzedzeniem, a co za tym idzie również ze zniżką. Najlepszym i najbardziej ekonomicznym rozwiązaniem jest bilet dwudniowy kupowany co najmniej z dwutygodniowym wyprzedzeniem (online można zapłacić też za parking). Data pierwszej wizyty jest wtedy wprawdzie ustalona „na sztywno”, ale drugi raz można odwiedzić park w przeciągu sześciu kolejnych dni. To rozwiązanie jest dobre po pierwsze dlatego, że absolutnie nie ma możliwości zaliczenia wszystkich atrakcji jednego dnia, gdy małe potwory dostają małpiego rozumu i ustawiają się po 7 razy do tej samej kolejki. Po drugie między wizytami zrobiliśmy sobie dzień przerwy, co pozwoliło ukoić skołatane nerwy Ojca i odzyskać parę punktów poczytalności.
Bilet uprawnia do nielimitowanego korzystania z dowolnych atrakcji, których dusza zapragnie – jeśli tylko progenitura łapie się na limit wzrostowy. Przy każdej atrakcji stoi obsługant z miarką wzrostu, do której przytwierdzony jest wielki klocek i cała sztuka polega na tym, aby się pod klockiem nie zmieścić. Limity wzrostowe to 90, 100, 110 i 120 cm, i Kluska na szczęście łapała się o parę centymetrów na magiczną dziewięćdziesiątkę. Na stronie parku można sprawdzić mapę wszystkich atrakcji wraz z limitami wzrostu.
Na wielu atrakcjach wymagane jest, by najmłodszym towarzyszyli rodzice, zaś inne mają górne limity wzrostu i dorośli na nie nie wejdą – nie ma jednak obaw, jeśli jakiś młodociany chojrak wymięknie w połowie przejażdżki, czujna obsługa natychmiast wyłącza urządzenie i dokonuje ewakuacji. Widzieliśmy to parę razy na własne oczy, więc możemy zaświadczyć, że pracownicy są sympatyczni i cierpliwi. Dla tych, co niewiele jeszcze odrastają od ziemi, przeznaczono specjalną sekcję bardzo spokojnych przejażdżek z mega fajnym placem zabaw stylizowanym na wielkie budowle z DUPLO.
Legoland oferuje mnóstwo opcji żywieniowych – niektóre, ku naszemu sporemu zdumieniu, są bardzo zdrowe (np. szaszłyk z kurczaka z sałatą i razowym makaronem), choć oczywiście nie brakuje zwyczajowych ton waty cukrowej, lodów i śmieciowego żarcia. Na plus zaskoczyły nas tabliczki przytwierdzone do każdej budki z jedzeniem wyszczególniające wszystkie alergeny zawarte w poszczególnych potrawach (dla podobnych nam rodziców alergików to prawdziwy skarb). Jak można się domyślić, szama nie należy o tanich, a dodatkowo do knajp bywają spore kolejki. Na szczęście bez problemu można wnosić własne żarło, z czego skwapliwie korzystają lokalsi, przyjeżdzający do parku z podróżnymi lodówkami jedzenia.
Kolejki – nie tylko do knajp – to zawsze problem tego typu przybytków. Czas oczekiwania na przejażdżkę niektórymi atrakcjami dochodził za naszej bytności do 45 minut (o czym informują tabliczki ustawione wzdłuż kolejki), na szczęście dotyczy to głównie bardziej zaawansowanych rollercoasterów, na które i tak nie łapaliśmy się limitem wzrostu. Nam najdłużej zdarzyło się czekać jakieś 15 minut, ale możecie nam wierzyć, że kwadrans spędzony w jednym miejscu z dwójką potworów trudno nazwać relaksem. Tłum ludzi i związany z nim chaos sprzyjają też sytuacjom w stylu „ło rany, ło rany, zgubiło mi się dziecko” – i weź tu potem szukaj małego pajaca w dzikim tłumie.
Warto wiedzieć:
- najkorzystniej jest kupić online bilet dwudniowy (najlepsza cena z co najmniej dwutygodniowym wyprzedzeniem)
- opłatę parkingową można uiścić online i uniknąć kolejki
- warto wziąć zmianę ubrań – kilka atrakcji jest „mokrych”
- w parku jest wiele punktów gastronomicznych, ale można też przynieść własne jedzenie
- można wypożyczyć wózki jeśli dzieci poczują się zmęczone
- tylko dzieci powyżej 120 cm mogą skorzystać ze wszystkich atrakcji