Spójrzmy prawdzie w oczy – bachory to idealna matczyna wymówka. Dzięki nim może Matka wydawać pierdyliardy złotych na książki, wmawiając sobie jednocześnie, że wcale nie kupuje literatury dla siebie. Ojciec patrzy na kuriera spode łba, ale słowa nie piśnie – nie odmówi wszak potomkom kultury i edukacji.
Każdy ma chyba coś takiego, na co uwielbia marnować kasę. Kupuje bez sensu, choć w głębi ducha wie, że używać będzie mało lub wcale. Albo przeciwnie – wmawia sobie, że bardzo, ale to bardzo potrzebuje, a potem okazuje się, że zakup się nie sprawdza. I tak Ojciec marnotrawi pieniądze na karcianki, Matka zaś na książki. Z naciskiem na książki dziecięce, odkąd pojawiło się potomstwo.
I wszystko jest dobrze, dopóki nie pojawia się pozycja tak jawnie i bezczelnie do Potworów nie przystająca, tak dramatycznie nie mieszcząca się w ramach ogólnie pojętych wydawnictw dziecięcych, że Matka z największym trudem zachowuje pozory. I od razu chowa na najwyższą półkę, żeby przypadkiem Potwory się nie zwiedziały, nie zniszczyły brudnymi łapskami, nie obsmarkały i nie pourywały. Prezentuję Wam dziś pozycję domowego Indeksu Ksiąg Zakazanych: 'C'era Una Volta...' Baniamina Lacombe. Tekstu nie ma, ale te ilustracje!