Utopce, smoki, śpiący rycerze, diabły, syreny, południce, świecki i kłobuki. Mocno się ostatnio od tego tałatajstwa pod naszym dachem zaroiło. Stwory baśniowe, mitologiczne, historyczne, legendarne, magiczne - wszystko jedno, dobre, bo polskie! Dziś trochę lokalnego patriotyzmu w wydaniu nadprzyrodzonym.
Mamy to szczęście - lub nieszczęście, jak kto woli - że przyszło nam wychowywać bachorzęta w wielkim dumnym grodzie królów polskich, mieście z wielowiekowymi tradycjami, gdzie spod każdego kamienia wyskakuje na człowieka jakaś lokalna legenda. Wiecie, czakram na Wawelu, żółta ciżemka, lokalni czarnoksiężnicy (jeden taki nazywał się Twardowski, może słyszeliście) i tym podobne szmery-bajery. No więc nic dziwnego, że lokalne historie znamy całkiem nieźle. Od biedy ogarniamy także Śląsk, o czym mogliście się przekonać tutaj, bo Matka z Ojcem tam rodzeni i od bajtla futrowani wunglem. Jednak z innymi regionami polski jest, delikatnie mówiąc, słabawo. No więc postanowiła Matka to zmienić. Jedziemy z tym legendarnym koksem!
Baśnie i legendy polskie
Księga grubaśna, w twardej oprawie, spodobała się u nas już od wklejki, gdzie grupka usmolonych diabłów i białych aniołów najwyraźniej szykuje się do niezłej rozróby. Zwłaszcza te anioły wyglądają podejrzanie, jeden dzierży chochlę, drugi morgensterna, zaś pozostali najzwyklejsze bejsbole. I takie właśnie humorystyczne rysunki, doskonale zresztą pasujące do baśniowego klimatu, serwuje nam Mirosław Tokarczyk w całym tomie.
Od razu jednak trzeba zaznaczyć, że Baśnie i legendy polskie to jednak przede wszystkim tomiszcze do czytania, a nie oglądania. Na dwustu sześćdziesięciu stronach dostajemy pięćdziesiąt baśni, legend i podań z każdego regionu Polski, i to w wersjach, które wyszły spod pióra autorów takich jak Janusz Korczak, Maria Kruger, Wanda Chotomska, Jan Kasprowicz czy Gustaw Morcinek.
Oczywiście, jak to w przypadku takich zbiorów bywa, niektóre opowiadania bachory łykały tak, jak młode pelikany chapią rybki, inne natomiast wzbudziły w nich natychmiastowe zniechęcenie. Zapewnie niemałą rolę odgrywa tu nie tylko tematyka, ale przede wszystkim warstwa językowa i styl autora - o wiele lepiej "wchodzą" u nas te baśnie, których język nie jest przesadnie archaizowany.
Ot, chociażby legenda o tatarskim najeździe na Kraków i hejnaliście zestrzelonym z łuku - pomyślałby kto, że ominiemy ją szerokim łukiem, bo przecież rozmawialiśmy o tym jakiś miliard dwieście tysięcy razy, a tu klops - nagła fascynacja. Dobrze sprzedały się też podania Śląskie, więc gdy już udało się opuścić Kraków, Matka powoli lawiruje w stronę Poznania - szykujcie się, koziołki! Tymczasem ptaszki ćwierkają, że rodzime legendy zajmą nam jeszcze wiele wieczorów...
Paskudki słowiańskie
Pierwszy plus za te paskudki w tytule. Prawda to, nasze słowiańskie stwory do przyjemniaczków raczej nie należą. Drugi plus za ilustracje Marii Dek. Bo świetne są, i kropka. Tak ogólnie to należy Matka do cichego fanklubu tej ilustratorki i uważa, że okropnie to wkurzające, że tak często jej świetne prace zdobią publikacje ukazujące się w językach, w których nie gawari. No ale podziwiać można. Więc podziwia sobie. Tymczasem na półce stoją Paskudki słowiańskie i świetne są w tej swojej paskudności.
Na kolejnych stronach poznajemy różne stwory zamieszkujące słowiańskie wierzenia i przesądy - wiecie, te wszystkie istoty, co to kryją się po izbach, lasach, nad brzegami jezior, i tylko czekają, żeby komuś spłatać jakiegoś złośliwego psikusa. Ot, chociażby podmienić sobie niemowlaka (mamuna), rozpychać się w łóżku (gnieciuch) czy łaskotać ludzi (południca).
Całość spisana jest wierszem, co zazwyczaj wywołuje skrzywione miny potworów, które już dawno upodobały sobie prozę, za nic mając rytmiczność i rymy. Jednak tym razem weszło jak w masło - no bo jak tu nie lubić fraz takich jak "Po sekundzie już kuperkiem wywijała przed ludterkiem, wyśpiewując, nie do wiary, arcystare ptasie czary." Na końcu mamy jeszcze parę stron ze słowniczkiem, który krótko objaśnia, kto zacz w słowiańskim bestiariuszu.
Baśniowa mapa polski
Siedzimy sobie, o różnych baśniowych stworach czytamy, a tu trach, nagle wpada w nasze łapska coś naprawdę fajnego - baśniowa mapa Polski stworzona i własnoręcznie narysowana przez Martynę z bloga Mamarak. Okropna sprawa - nie dość, że cholernie utalentowana, nie dość, że pomysł na tę mapę fantastyczny miała, to jeszcze po ludzku jest z niej fajna babka. Chciałby człowiek zielenieć z zazdrości, ale jakoś tak nie może.
Mapa jest drukowana w formacie B2 na solidnym papierze i pełna stworów dziwnych, legendarnych oraz tajemniczych ze wszystkich zakątków Polski. Aż się prosi, żeby dorobić do niej książeczkę z paroma słowami komentarza do każdej ilustracji, żeby Matka nie musiała reagować na pytania bachorów nieco nerwową kwerendą w Guglu. Chociażby w formie krótkiej broszury, dobra? Kupilibyśmy w ciemno!
Tymczasem możecie kupić taką mapę, o tu.
UWAGA! WYNIKI KONKURSU!!
Wybaczcie, że tak długo musieliście na nie czekać.
Zwyciężczynią - a właściwie zwycięzcami! - konkursu, do których wędrują Baśnie i legendy polskie, zostaje pani Kazia z wnukiem, którzy nadesłali nam zakręconą fotohistorię o stworach-dinusiach. Gratulujemy i prosimy o kontakt z danymi do wysyłki!