A jak pójdą do szkoły, to już będziesz miała z górki - mówili. No, kurde, nie wie Matka, z jakiej górki, ale tak na oko to chyba z Kilimandżaro. I to bez hamulców.
- Szybko, szybko, go go go! - drze się Matka codziennie rano jak sierżant na amerykańskim filmie. Serio, nic tylko machnąć sobie fryzurę "na lotniskowiec". A wokół inwazja kosmitów, deszcz meteorytów, wybuch podwodnego wulkanu, nowa epoka lodowcowa i rekinado (gdybyście nie wiedzieli, to jest takie tornado, które porwało z morza żarłacze białe i zrzuca je w losowych miejscach).
Znaczy stoi Matka przy drzwiach, głosem udręczonym i nieco zachrypniętym nawołując progeniturę, żeby raczyła jednak wzuć buty, tymczasem Precel po raz osiemnasty przepakowuje śniadaniówkę, Kluska musi jeszcze uczesać Księżniczkę Celestię, nikt nie zdążył umyć zębów a kot stoi nad pustą michą i drze japę. Jest za dwadzieścia ósma i już wiadomo, że to się, kurde, nie zepnie. No nie ma szans.
A potem cud nad Wisłą, nagle jakoś wszystko wskakuje we właściwe miejsce, pędzimy na spotkanie przeznaczenia (tudzież szkolnych bram), bachory są względnie najedzone, względnie domyte i niezbyt uczesane, ale to się wyklepie i będą wyglądały jak nowe. Poza tym od nieuczesania jeszcze nigdy nikt nie umarł, więc ogólnie przyznaje sobie Matka medal z ziemniaka.
- To opowiem bajkę! - proponuje Kluska, która odziedziczyła po Matce ten piękny dar niezamykania się ust - Były sobie trzy kluliczki i mieszkały w lakiecie i...
- No, dojechaliśmy! - ryczy matka triumfalnie.
- I umalły i zakopali je w ziemi, koooniec! - ryczy Kluska jeszcze głośniej i z wyraźną satysfakcją.
Także ten. Dajemy radę. Jakoś. Ale jest bardzo z górki.
PS. Za oknem słabo, więc zapodaje Matka zapomniane foty z lata na poprawę humoru.