3xM - miasto, morze, muzea. Kopenhaga ma wszystkiego pod dostatkiem, choć nasze wspólne przygody rozpoczęły się lewą nogą. Pierwszego kopenhaskiego poranka obudziły nas dziwne dżwięki. To leciwa sąsiadka pakowała trzy małe wrzaskliwe pieski o fizjonomiach seryjnych morderców do różnych koszyczków przyczepionych do miejskiego roweru. Spektakl nas zadziwił, ale już wkrótce okazało się, że w Kopenhadze to codzienność.
No dobra, skłamała Matka pisząc, że poranne jazgotanie ją obudziło. Część z Was już pewnie czytała, że nasi duńscy gospodarze zafundowali nam łoża boleści. Nic to jednak, bo przy sąsiedniej uliczce Ojciec odkrył Eldorado pełne absurdalnie drogich lokalnych przysmaków, działających niczym balsm na skołatane rodzicielskie nerwy. Niestety przed wejściem mieścił się również kiosk z wystawką duńskich Komiksów Gigantów - wiecie, tych grubaśnych z Kaczorem Donaldem. I właśnie wtedy objawiła się w Potworach fascynacja komiksowa. Niby sytuacja pożądana, ale wyobraźcie sobie, że musicie przewertować ze trzy tomy Donaldów, co trzy strony powtarzając “nie wiem, to jest po duńsku”, co dwie strony “uważaj, nie podrzej tego!” zaś co stronę “nie, teraz nie, kupimy sobie w domu...”. I rzeczywiście nastała w domu era komiksu, tyle że zaczęliśmy od Samojlika.
Skoro już o rzeczach delikatnych mowa, o dziwo udało nam się przetrwać wakacje bez strat materialnych - o stratach moralnych litościwie Matka nie wspomina. A, co tam, nawet straty moralne były niewielkie, bo podczas całego wyjazdu odnotowaliśmy zaledwie jeden poważny meltdown, choć przyznać trzeba, że była to afera rozmiarów kolosalnych, włącznie z wściekłym rykiem, płaczem, rzucaniem przedmiotami i szeregiem gróźb karalnych. Podbudowani na duchu postanowiliśmy pójść na całość, wypełniając kopenhaskie dni po brzegi. Zaczęliśmy od rzucenia Potworów na głęboką wodę.
Narodowe akwarium
Den Blå Planet, czyli duńskie akwarium narodowe, to kawał fajnego budynku. W środku też jest niezgorzej - tunele pod zbiornikami rekinów, akwaria do dotykania morskich stworzonek i maskonury były oczywiście fajowe, ale największej radochy dostarczyły wszystkim wydry. Wiadomo, wydra wygra! Oczywiście bachory, małpy jedne, rajcowały się głównie tym, że przed wybiegiem można usiąść i zjeść frytki, zaś po seansie karmienia można wysłać do Babci internetową pocztówkę, ale przynajmniej nie latały gdzie popadnie i mogła Matka w spokoju sobie wydry obejrzeć.
Plaża Amager
Lokalna plaża na południu miasta okazała się równie udanym wyborem - ludziów niewiele, infrastruktura średnio rozbudowana i nienachalna, mewy upierdliwe. To akurat wielki plus, uwierzcie na słowo - bachory mogą je gonić do woli, a te cholery takie nażarte, że ledwo odlatują na pięć metrów. Doskonały sposób na zmęczenie przeciwnika przed wieczornym seansem usypiania.
Rajd muzealny
Duńczycy to dzieciolubny naród, co czuć zwłaszcza w muzeach. No bo imaginujcie sobie taką sytuację - wchodzicie do galerii malarstwa klasycznego, a tam na środku sali ławeczki i stoliki z grami (zwłaszcza memory cieszyło się u nas wzięciem). Wchodzicie do muzeum narodowego, a tam osobna sekcja zwana Muzeum Dzieci, gdzie można bawić się w pirata, arabskiego sprzedawcę, średnioweicznego rycerza i oczywiście wikinga. Klątwa na tego, kto wpadł na taki pomysł, bo inscenizacja trzystu scen z życia młodego Bjorna i jego siostry zajęła nam chyba trzy godziny. A swoją drogą Kluska wygląda trochę jak Hobbit, prawda? Drewniane miecze, gumowe kraby, rusztowania, drewniane łodzie... masakra!
Na szczęście nie zawiodła glyptoteka - wszak nie może tak być, że wszystkie muzea są przyjazne bachorom i pełne uśmiechniętej obsługi. Musi byc miejsce, gdzie przez pół godziny niczego nie można dotykać, a na końcu okazuje się, że wyjście z ekspozycji zajęte jest przez ustawione tam z przysłowoiowej dupy dzieło sztuki współczesnej, składające się z wielkich wiatraków i trzech ton konfetti - trzeba więc popylać z dookoła raz jeszcze. Dziękujemy ci, glyptoteko, przywróciłaś nam wiarę w to, że klasyczne muzealnictwo nie wszystek umarło.
To kolejna częśc wakacyjnego cyklu. Możecie jeszcze przeczytać:
- Roskilde: łodzie, kozy i rock'n'roll
- Trochę wikingów, trochę designu
- Everything is awesome: wyprawa do Legolandu