Spójrzmy prawdzie w oczy. Prędzej Paris Hilton dostanie Nobla niż dwulatek usiądzie spokojnie i zagra w grę planszową.
Jest jednak na rynku parę pozycji, które dość porządnie się pod planszówki podszywają, reprezentując jednocześnie poziom intelektualnie i motorycznie dostępny dwulatkowi lub - nie oszukujmy się - każdej średnio rozwiniętej ośmiornicy. Oto trzy nasze ulubione. Zanim przejdziemy jednak do rzeczy, konieczne jest parę słów wstępu. Byc może czytaliście nasz tekst o tym, jak grać z dzieckiem w gry planszowe. Wszystko fajnie, ale w przypadku dwulatka można te rady właściwie potraktować jako pieśń przyszłości (niezbyt odległej, miejmy nadzieję). Kilka zachowań pożądanych można jednak wspierac już dziś. Tak więc:
- jeśli gramy w turach, to rzeczywiście po kolei. Cóż z tego, że rzucanie kostką jest fajne i bachor cały czas chce to robić sam. Inni też chcą. Zupełnie serio - na roszczeniowe ryki "Ale ja kcem!" Matka reaguje najczęściej mówiąc "Ale ja też chcę. To co proponujuesz?". I wiecie co? Działa!
- jeśli się podkładamy (a podkładamy się, bądźmy realistami), to nie cały czas. Naprawdę warto uczyć, że nie cały czas się wygrywa.
- jeśli są zasady, to się ich trzymamy. Skoro wypadł ci czerwony kolor na kości, to nie, nie możesz wziąć żółtego pionka. Po prostu nie.
I najważniejsza chyba informacja - mierzymy siły na zamiary. Nie usiedzi dłużej niż 5 minut? Nie szkodzi. Zasady za trudne? Wymyślcie własne albo wybierzcie łatwiejsze gry. Albo skorzystajcie z naszych typów.
Mini Potworki Haba
Pastelowe kolory, duże drewniane elementy, świetna jakość i wykonanie, innymi słowy gra na medal. Mini Potworki składają się z 12 "heksagonalnych" stworków w czterech kolorach, kolorowych drewnianych belek i dużej sześciościennej kości. W podstawowej - i najfajniejszej - wersji gra stanowi coś na kształt jengi. Zabawa polega na tym, by ze stworów ułożyć piramidę, a potem w puste otwory bardzo powoli i ostrożnie wkładać belki. Kto rozwali konstrukcję, ten trąba. Cwiczymy cierpliwość, precyzję ruchów, motorykę. I tu uwaga - z naszego doświadczenia ułożenie samej piramidy absolutnie przerasta możliwości dwulatka, ale już wkładanie belek jest wykonalne. Do tego uczymy się rzucać kością.
Autorzy proponują nam również wiele innych warientów zabawy z użyciem powyższych elementów - jest opcja z memory, zabawa w odgadywanie kolorów oraz dwa inne tryby rozgrywki dla starszych potomków, bardziej już zbliżone do klasycznych planszówek. Wariant dla czterolatków ma już nawet dość zaawansowane elementy strategii (oczywiście na poziomie rozwoju wspomnianej już ośmiornicy - Gra o Tron to nie jest).
Catepillar Connect
Budujemy kolorową gąsienicę! Każdy z graczy otrzymuje głowę i w kolejnych turach rzuca kością, przyłączając do swego robala kolejne segmenty korpusu w wylosowanym kolorze. Jeśli dany kolor już mamy, nie możemy w tej turze dołączyć żadnego segmentu. Pierwszy właściciel sześciokolorowej gąsienicy wygrywa. Gra prosta jak budowa cepa, szybka, ładna i niewielka - czyli idealna na wakacje czy w podróży. Składa się z kilku drewnianych zestawów gąsienicowych i sześciościennej kolorowej kości, zaś całość zapakowana jest w poręczne metalowe pudełko. Zasady ogarnie każdy dwulatek. Cwiczymy rzut kością i rozpoznawanie kolorów (my od jakiegoś czasu podnieśliśmy poprzeczkę i gramy po angielsku).
Wady? Jest jedna, ale za to bardzo wnerwiająca. Pewnie się domyślacie - chodzi o losowość, na którą gracze nie mają najmniejszego nawet wpływu. No bo co powiedzieć sfrustrowanemu bachorowi, który czwarty raz z rzędu wyrzucił na kostce kolor czerwony? My po prostu wyeliminowaliśmy element kompetetywny i nie przejmujemy się tym, kto pierwszy skompletuje gąsienicę. Kluska się cieszy, a i Precla udaje nam się czasem namówić, żeby zagrał z nami w tą "grę dla dzidziusiów" (wyższość w jego głosie absolutnie bezcenna).
Who knows whose nose
To jedna z najfajniej wykonanych gier na naszej półce. Patrzcie tylko na te elementy - robią wrażenie! W pudełku znajdziemy 10 sztywnych plastikowych plakietek z dziurami oraz 10 pasujących do nich wypukłych plastikowych nosów (pięć typów zwierząt, po dwa z każdego typu), a także płócienny worek do losowania i przechowywania nosów. Elementy są duże, obłe, solidne, doskonale leżą w małej dłoni. Wariantów zabawy jest wiele. W wersji podstawowej gracze otrzymują losowo plakietki ze zwierzakami, a ich celem jest następnie wylosowanie z worka pasujących nosów. Jest też wersja z elementami memory oraz bardzo uproszczona wersja gry w zgadywanie "kim jestem" - gracz losuje plakietkę i bez patrzenia przykłada ją do swojego nosa, po czym wydaje dźwięki poszczególnych zwierząt, usiłując zgadnąć, kim jest.
Najwięcej zabawy jest jednak, kiedy nosy i ciała się przemieszają. Albo kiedy Matka udaje, że nie zna się na zwierzętach i z maniakalnym uporem pcha krowie pysk krokodyla. Różne dziwne gatunki wtedy powstają i z regóły jest kupa śmiechu. Właściwie jest to bardzo uniewrsalna gra, bo prosta zabawa w dopasowywanie właściwego nosa do odpowiedniego zwierzęcia sprawdzi się również u znacznie młodszego narybku, ćwicząc nie tylko rozpoznawanie zwierząt, ale i umiejętności motoryczne.
Jeśli szukacie gier o nieco bardziej rozbudowanych zasadach, zerknijcie proszę do naszego wpisu o najfajniejszych planszówkach na start. No i śledźcie nas dalej, bo wkrótce pojawią się również wpisy o grach dla trzy i czterolatków.