Dwadzieścia sześć ujęć juniora wiosłującego zupę łyżką. Pękacie z dumy. Pięknie trzyma tą łyżkę, bez dwóch zdań. Sześć zdjęć tego strasznie śmiesznego psa, co łaził za nami na wakacjach. Siedemdziesiąt ujęć z imprezy urodzinowej, z czego co najmniej połowa rozmazana i nieostra, a ćwierć skadrowana jak pół dupy zza krzaka. Znacie to? Setki, tysiące zdjęć, do których już nigdy nie zajrzymy... no ale po co? Czy nie fajniej mieć jeden album? Jeden fajny, przebrany, zajebisty album, którego nie wstyd wyciągnąć u cioci na imieninach?
Matka z dwutygodniowych wakacji przywozi średnio pięć tysięcy zdjęć. Miesięcznie, ot tak sobie błądząc po domu i cykając foty, produkuje od kilku setek do tysiąca kolorowych obrazków. A latem to nawet więcej, bo nie trzeba się bawić w takie pierdolety jak balans bieli. Fotografia cyfrowa jest w dechę, serio. Łatwa, szybka, nieograniczona. Nie ważne jak kadrujesz, nie ważne czy masz światło, cykniesz kilkanaście zdjęć i jakoś to będzie. Wszystko pięknie zarchiwizowane w folderach, podzielone na miesiące, przechowywane na dysku N. 'N' jak 'Nigdy tu nie zajrzysz'. Serio. A teraz wyobraźcie sobie jak za piętnaście lat przychodzi do was rodzina, a wy odgrzebujecie ten dysk i żwawo przystępujecie do prezentacji kilkuset zdjęć z majówki w górach Anno Domini 2018. Dwie godzinki spokoju gwarantowane, bo nawet najtwardsze ciotki posną na kanapie.
No dobra, sprawa nie jest stracona. Na odsiecz idą fotoksiążki. Drukujemy je od lat, domowo i prezentowo, więc co nieco może Matka na ten temat się wymądrzać. W tym roku nasze fotoksiążki powstały w PRINTU, gdzie wybór opcji jest dość szeroki, więc trzeba było zastanowić się najpierw, czego właściwie oczekujemy. Pięknego prezentu, domowej oglądajki, albumu full wypas? Warto to zrobić zanim przejdziemy do wyboru tych cholernych zdjęć. Kiedyś było spoko - film miał 36 klatek, do druku nadawała się może połowa, cyk i pozamiatane. Teraz odpalacie apkę w telefonie i założę się, że jest tam kilka tysięcy fotek. No więc siedzi Matka, łzy rzewne leje, kasuje, przebiera, w bólach rodzi opus magnum... a Ojciec puka się w czoło. Nic to, za dziesięć lat będzie te albumy oglądał ze łzami w oczach, zaś Matka w glorii i chwale wykrzyknie słowa, które każdej osobie w długoletnim związku sprawiają gigantyczną radość: "A nie mówiłam?!"
No więc na co zwrócić uwagę?
Layout/szablon: po wybraniu zdjęć sprawa najważniejsza. Matka jest akurat wielką fanką dłubania w szablonie, masochistyczną radość sprawia jej rozmieszczanie zdjęć na stronie, przesuwanie ich tam i z powrotem, a potem jeszcze raz, bo to pierwsze wyglądało lepiej. Na szczęście są też opcje dla normalnych ludzi, którzy nie mają zaburzeń kompulsywnych - a konkretnie jakieś 200 opcji układów i kolorów podzielonych tematycznie.
Papier i oprawa: matowy czy błyszczący? Twardy karton czy papier fotograficzny? Oprawa płócienna czy twarda. Gusty bywają różne w narodzie, ale zerknijcie przykładowo na nasze tegoroczne książki - pierwsza, nadmorska, to fotoksiążka w twardej oprawie, na błyszczącym papierze. Druga natomiast to rozkładający się na płasko fotoalbum wydrukowany na sztywnym kartonie.
Wszystkie opcje możecie podejrzeć w dość intuicyjnym kreatorze online, w zakładkach fotoksiążka lub fotoalbum.
Kompozycja tematyczna: jeśli już przetrwaliście przebieranie setek wakacyjnych zdjęć (przy okazji możecie wywalić dziesiątki nieostrych fotek, na których widać kawałek waszej lewej kostki, bo bachor włączył w aparacie opcję seryjną), to chyba warto jeszcze się kwadrans zastanowić, jak to wszystko poukładać. Chronologicznie, niczym dziennik, czy może tworząc jakąś reportażową opowieść? Albo, tak jak u nas, dziewięć fotek różnorakiego jedzenia, a na sąsiedniej karcie twarz Ojca, który wpatruje się w tę kompozycję tęsknie... Wiecie, żeby było autentycznie, jak w życiu.
No to powodzenia, niech moc druku będzie z wami, nie dajcie zdjęciom kurzyć się na twardych dyskach. Macie na dokładkę wycinki z albumu nadmorskiego.