Jak co roku wraz z pierwszymi ciepłymi promieniami słońca rozpoczyna się sezon piaskownicowy. Ciepło jest, ptaszki śpiewają, na drzewach zielone pączki, a na brzeżku piaskownicy siedzi Matka - siedzi, obserwuje i nic nie mówi. Czasem nicniemówienie jest naprawdę trudne, bo wkoło dzieją się rzeczy ni to śmieszne, ni to straszne, przekraczające matczyne pojmowanie rzeczywistości.
Parkowa piaskownica to egalitarny tygiel multi kulturowy, gdzie przybysze z różnych, często bardzo odległych światów usiłują wypracować jakieś wspólne normy współżycia społecznego. Przyniesiony w tkanej chuście młodzian zajadający po drodze kotleciki z kaszy jaglanej i jarmużu spotyka się nagle z rówieśnikiem jeżdżącym na plastikowym chińskim rowerku i wpylającym garściami landrynki z Biedronki. I oni dogadaliby się pewnie bez problemów, gdyby na drodze nie stali im rodzice. Jakiś czas temu poprzysięgła sobie Matka nieocenianie, nie szafowanie pochopnymi opiniami, i stara się, naprawdę stara się bardzo, mimo że czasami głowa jej dymi. Status quo jest kruchy, bo i punktów zapalnych wiele. Zerknijmy więc - z kamerą wśród piaskownicowych indywiduów, do których niewątpliwie i my się zaliczamy.
Trudna sztuka dzielenia się
Tak się składa, że Kluska jest zwierzęciem bardzo piaskownicowym, podczas gdy Precel - odwrotnie. Zazwyczaj taszczymy więc ze sobą wielki wór zabawek, który wysypujemy w piaskownicy, gdzie Kluska oddaje się godzinami budowaniu autostrad i serwowaniu potraw, podczas gdy Precel śmiga na zjeżdżalnie. Społeczną analizę zacznijmy więc od sprawy najprostszej, zdawoałoby się, że oczywistej - dzielenie się i piaskownicowa wymiana. Niewątpliwie trudny problem dla dzieci, ale jeszcze trudniejszy dla rodziców.
- Jasiu, podnieś zaraz tą łopatkę, bo ci ktoś zabierze! - pokrzykuje mamusia na dwulatka. Dwulatek posiada reklamówkę plastikową, do której niezwłocznie chowa każdą swoją aktualnie nieużywaną zabawkę.
- Karolinko, natychmiast to odłóż, to nie twoje, absolutnie nie wolno! - strofuje mamusia córkę, która wzięła jedno z naszych pięciu sitek. Sama żadnych zabawek nie przyniosła.
Złotego środka najwyraźniej nie ma.
- Nic nikomu nie pozicimy! - oświadcza Kluska z groźną miną. Matka zerka na wielki wór plastikowego dobra, a potem przekonuje - To są Twoje zabawki i nie musisz ich pożyczać, ale jeśli czegoś nie używasz, to fanie jest się podzielić albo wymienić z dziećmi.
Kluska pozostaje jednak niewzruszona. Po chwili dołącza do nas w piaskownicy chłopiec z rodzicami - oczywiście bez zabawek. Nieśmiało sięga po jeden z dziesięciu plastikowych garnków porzuconych w kącie. Kluska wydziera go z krzykiem. Potem to samo z łopatką. Chłopiec chlipie, Matka interweniuje - Jeśli nie chcesz podzielić się tą łopatką, może znajdziemy coś innego, czego nie używasz i możesz pożyczyć na chwilę? Udaje nam się wynegocjować jakieś foremki i grabki. Gdy obydwoje grzebią zgodnie w piachu, Matka wyrusza zerknąć na ekscesy Precla. Po pięciu minutach, wracając do piaskownicy, słyszy Matka ożywioną dyskusję rodziców wspomnianego wyżej młodzieńca.
- Niektórzy ludzie powariowali, jak tak można zmuszać dziecko do pożyczania SWOICH zabawek, musi umieć walczyć o swoje! - peroruje pan tata. No i co teraz? Podbiec i wyrwać jego synowi te nieszczęsne grabki? Co robić, jak żyć?
A czemu bez czapeczki?!
Drugi nierozwiązywalny problem to aura. Dorosłym bardzo trudno jest dojść do porozumienia w kwestii tego, czy na dworze jest zimno czy ciepło, a obserwacja społeczności piaskownicowej wskazuje, że jest to kwestia kluczowa. Nam akurat zawsze jest ciepło, co naraża nas na falę oburzonych spojrzeń i komentarzy wygłaszanych teatralnym szeptem. Albo i głośno.
- Wstań zaraz, Aniu, wstań szybciutko, nie można jeszcze siedzieć w piasku, jeszcze jest zimny! Możesz sobie kucnąć - mówi starsza pani. I starcie światów murowane, bo Ania, ubrana w grube spodnie, polar, bezrękawnik i czapeczkę zerka na Kluskę siedzącą w piachu w lekkich wiosennych portkach i upaćkanej bluzce. I wiadomo, że zaraz powie coś w stylu - Ale ta dziewczynka..., na co babcia odpowie - No bo mama tej dziewczynki...
Największym wichrzycielem jest jednak Precel, który serdecznie nienawidzi piasku w butach. Matka przyznaje, że na początku trochę walczyła, ale bez szans na wygraną. Teraz, jeżeli tylko Precel uznaje, że nie jest mu zimno w stopy, ma prawo latać na bosaka. No i zaczyna się litania próśb innych dzieci i litania odpowiedzi, które zawsze komentują "tego chłopca" i jego "mamę". Srsly? Czemu nie można po prostu powiedzieć - Nie możesz, bo ja uważam, że jest za zimno? Czemu usprawiedliwienia decyzji trzeba szukać w krytykowaniu innych rodziców?
Jest jeszcze odwieczny, nieśmiertelny problem czapeczki - a raczej jej braku. Ktokolwiek ma dziecko ten wie, że czapeczka stanowi najbardziej konfliktogenny element garderoby. To, czy trzeba ją bachorowi zakładać, czy wręcz przeciwnie, jest przedmiotem ekspertyzy całej populacji Polski. Nam zwracali w tej kwestii uwagę między innymi Pani z kiosku warzywnego, staruszki w parku, pan Miecio sączący piwko pod lokalnym sklepem, inne matki na placu zabaw oraz - last but not least - taksówkarz wiozący nas na lotnisko.
Olewacze i cerbery
Na koniec zostawmy sobie najgorszą kategorię - tych, co mają wszystko w dupie i tych, co na wszystko są przewrażliwieni. Matka w pełni rozumie, że nie wszyscy chcą się z dziećmi bawić na placu zabaw, że wspierają samodzielność, dają się wyszaleć, ale to zrozumienie ma swoje granice. Kiedy wyrośnięte dzieciaki spychają maluchy z drabinek, kiedy ktoś celowo sypie innym piach na głowę albo wali ich w plecy huśtawką, to rodzice powinni znajdować się gdzieś w zasięgu wzroku. Na szczęście u nas rolę obrońcy uciśnionych bierze na siebie Kluska - podczas niedawnego Incydentu Piaskownicowego, gdy Matka oberwała niespodziewanie garścią piachu w twarz, Kluska rozdarła się na całe gardło do dziewczynki starszej na oko o dwa lata - Eeeej! Nie syp piaskiem na Mamę moją, ty dzidziusiu!!!
Na drugim końcu tej skali plasują się piaskownicowe cerbery. Tych Matka też trochę rozumie - wszak chcą tylko chronić, bronić, pilnować, asekurować. Krążący nad okolicą jak zwiadowczy helikopter. Tacy właśnie, co biegają za dzieckiem i szybko chowają wszystkie łopatki, żeby się przypadkiem nie wyłopatkowały gdy pożyczą je inni. Albo syczą złowieszczo, gdy twoje dziecko przesypuje sobie piach z foremki do koparki, mimo że ich pieszczoszek siedzi dwa metry dalej i do tego tyłem. Za piętnaście lat spotkają się zapewne pod dziekanatem, składając za swoje maleństwa podanie o przyjęcie na studia.
Wiele rzeczy niezrozumiałych staje się jasne w chwili, gdy człowiek zostaje posiadaczem własnego bachora. Okazuje się, że ta kobieta ciągnąca łkającego malca za rączkę niekoniecznie jest burą suką - dzieci naprawdę mogą dostać godzinnej histerii dlatego, że banan złamał się na pół albo winda nie jedzie wystarczająco powoli. Matka dąży więc w stronę piaskownicowego zen, mantrując sobie w głowie "nie oceniaj, nie oceniaj, nie oceniaj". Czasem jest naprawdę trudno.
A Wy? Macie jakieś piaskownicowe traumy?
P.S. O fenomenie dziecka bez czapeczki pisała niedawno Mo, o tutaj. Zerknijcie, bo fajne.