Wanderlust spada na Matkę zawsze w grudniu. Nieodwołalnie. Oko, zupełnie nieproszone, wyłapuje reklamy tanich lotów. Myszka sama z siebie klika na wakacyjne foldery ze zdjęciami. Gdzieś by się pojechało. Skoro Matka ogląda, oglądajcie i Wy – wspomnienia Brukseli majowej, ciepłej i komiksowej.
W Brukselji jest fajnie. Tak oświadczył nam Precel po powrocie. Fajne było to, że z wujkiem oglądał mecze. I że była trampolina w ogródku. I że sam mógł kupować bilety na metro. I że codziennie jedliśmy frytki i czekoladki. I – nie uwierzycie, ale tak właśnie powiedział – fajnie było „w tych muzeach różnych, co do nich chodziliśmy". Raduje się serce Matki, choć wie przecież, że najfajniejsze w muzeach jest szarpanie za różne przedmioty, ewentualnie tarzanie się po podłodze lub lizanie eksponatów.
Belgijskie Centrum Komiksu dostarczyło nam wielu okazji do wszystkich wyżej wymienionych muzealnych aktywności. Bez Potworów pewnie przelecielibyśmy przez nie raz-dwa, bo uczciwie mówiąc ekspozycje nie są jakoś przesadnie pasjonujące, a tu proszę – od razu przy wejściu wielka figura Tintina. Zaraz za nim różne plakaty, Smerfy, Skorpion, Thorgal, Yans, Hugo... No i zaczęło się. Wpadły bachory po uszy. Milion pytań na sekundę: a kto to, a czyja to rakieta, a czemu ma takie włosy? Nie bardzo dało się wyjść z tego muzeum – musiała Matka obiecać Preclowi, że pokaże mu to wszystko w domu. „Jak to, mamy to wszystko w domu?!" Ano mamy. No, może oprócz smerfów. Na Skorpionie na pewno nie położy łapsk jeszcze przez kilka dobrych lat, ale w przyszłym roku zaczniemy już czytać Tintina.
Przeklęte niech będą belgijskie kioski z frytkami (oraz trzydziestoma rodzajami sosów do frytek) i niezliczone sklepy z czekoladkami. Oczy Potworów maślane, rozanielone, usta wypchane po brzegi, ręce upaprane czekoladą – wiadomo, że na wakacjach człowiek zrobi wiele, żeby to wszystko ogarnąć bez większych strat w ludziach i nieodwracalnych uszkodzeń mózgu. Jeśli usta mają zapchane pochodnymi ziemniaka, to przynajmniej nie ryczą, nie śpiewają w kółko tych samych dwóch wersów i nie zaczynają każdego zdania od „a dlaczego?"
Były więc fajne muzea, były smakołyki, pogoda piękna, bachory nażarte i umęczone padały wcześnie spać... ale nie to się Ojcowi i Matce podobało najbardziej. Najlepsze było to, że gościli nas przyjaciele – rodzice trójki małych dzieci, w tym niespełna rocznych bliźniaczek. Ależ było fajnie popatrzeć na kogoś, kto jest sto razy bardziej umęczony dzieciorami niż my! Schadenfreude w najlepszym wykonaniu!
I pytanie sprawdzające poziom geekozy - kto wie skąd jest świnka, którą Kluska klepie po brzuchu?
UWAGA - lecą nagrody! Książkę dźwiękową z wpisu Kupa siku otrzymuje Klaudia za odpowiedź: "Dźwięk startującego samolotu, niby gdzieś się czai stres, że może się rozbijemy, ale jednak ahoj przygodo, let's go, go, go!". Gratulujemy i prosimy o kontakt.
Ten post bierze udział w projekcie Tydzień z książką