Precel jest czytelnikiem kompulsywnym, jak również awanturującym się. Znaczy lubi czytać w kółko to samo, a nieśmiałe próby protestów ucisza w zalążku. A w kółko nie oznacza wcale często – o nie. W kółko oznacza do momentu, gdy Matce się dźwiga. Do momentu, gdy mózg wypływa jej uszami, a zbudzona z najgłębszego snu o każdej porze nocy jest w stanie na wyrywki lecieć tekstem z pamięci. I oto w naszym domu niepodzielnie władają obecnie Śnieżek i Węgielek.
1 czerwca, znane powszechnie jako Międzynarodowy Dzień Potwora, to smutne i nostalgiczne święto. Przypomina człowiekowi, że jeszcze nie tak dawno sam dostawał prezenciki i miłe życzenia od rodziców – a teraz wstrętne potwory skupiają na sobie całą uwagę świata. Nasze potwory na przykład przez trzy dni kazały sobie śpiewać sto lat, i to o nieboskich godzinach. No ale trudno, prezent kupić wypada, bo powiedzą potem, że rodzice wyrodni. No więc wybiera Matka, wybiera godzinami, bo wiadomo, że jak kupuje książki, to tak naprawdę wybiera dla siebie. I wraca do domu szczęśliwa, że naczyta się tego wszystkiego – a tu klops. Bo Śnieżek i Węgielek. I już nic innego.
Śnieżek i Węgielek, masakra jakaś, w kółko od rana do wieczora. Wspaniałość zaś dzieł tych wynika z kilku rzeczy. Po pierwsze jest kot, a Precel lubi koty. Po drugie książki są ogromne, największe ze wszystkich na naszej półce, a wiadomo, jak mężczyźni podchodzą do kwestii rozmiaru. Po trzecie w końcu są interaktywne, czyli można, a nawet trzeba po nich bazgrać i Matka nie wrzeszczy potępieńczo z tego powodu.
Jedziemy więc po kolei – Śnieżek i Węgielek w kosmosie. Są planety, komety, czarna dziura (w której mieszka kret), ufoludki i kosmiczne koty. Jest też wielka niedźwiedzica, którą sobie trzeba samemu z kropek połączyć. I ten tom jest najulubieńszy, chyba dlatego, że bohaterowie mają skafandry odrzutowe, co bardzo Precla ekscytuje.
Dalej Śnieżek i Węgielek jadą do Amazonii na wielkim liniowcu. A tam kajmany u dentysty, mięsożerne rośliny, anakondy, jaguary, tapiry i kapibary. Kapibary! Kapibara, jak wiadomo, to majestatyczne zwierzę o kanciastej kufie, z którym Ojca i Matkę łączy więź sentymentalna sięgająca czasów, kiedy to prawie zostali rodzicami chrzestnymi miotu kapibar w śląskim zoo. Prawie – bo okazało się, że wszyscy potencjalni rodzice to samce.
I w końcu podróż w głąb oceanu, nad którą Precel głowi się najbardziej. Naszym faworytem jest tutaj żarłacz biały żywiący się kanapkami z białym serkiem i rzodkiewką – które zresztą trzeba mu narysować. Precel nie jest pewien, czy chce rysować kanapki, czy woli głodzić żarłacza. Chwilowo narysował więc kanapkę niewidzialną i zastanowi się jeszcze. Jest także kaszalot, olbrzymia kałamarnica oraz ryba głębinowa o imieniu Ernestyna – zuch dziewczyna. Tru story.
Trzy tomy już mamy, a czwarty jest w drodze. Oby się Przemysławowi Wechterowiczowi klawiatura zacięła za to, że tak fajnie to napisał! Chociaż musi Matka przyznać, że czasem stawiałaby przecinki w nieco innych miejscach – i nieco ją kłuje. Ale wiadomo, bycie Grammar Nazi zobowiązuje. Tak więc polecamy, kupujcie i cierpcie razem z nami, niech wasze potwory też was w kółko męczą.
Wydawnictwo: Alegoria
Autor: Przemysław Wechterowicz
Ilustracje: Aleksandra Woldańska-Płocińska