Dziś będą dwie książki o niezrozumieniu. O tym, że ktoś inny i obcy budzi niechęć, strach, agresję. Że - wobec jego jawnej odmienności łatwiej jest nam go trochę odhumanizować, łatwiej sobie zracjonalizować, że moralny obowiązek wyciągania dłoni do ludzi w potrzebie nas akurat nie dotyczy. Oraz że niewiele trzeba, żeby zajrzeć pod tą inność i zobaczyć pod spodem kogoś podobnego do siebie. Strasznie poważnie to zabrzmiało, co nie?
Czekacie pewnie, aż jakąś średnio zabawną puentą wejdziemy w luźniejsze klimaty. No cóż, nie tym razem. Sprawa jest poważna, to i książki są poważne. Bo co, że niby dla bachorów nie da się na serio? Da się. Trudne się da, czasami smutne, czasami brzydkie. Ale jednak - przynajmniej w tym przypadku - z happy endem. I miejmy nadzieję, że coś z tego w małych głowach zostanie. Bo przecież trzeba się zgodzić z Hemingway'em - głupio jest nie mieć nadziei.
Wędrowne ptaki
Jak to jest spojrzeć na Obcych oczyma dziecka? Bez uprzedzeń, bez bagażu negatywnych skojarzeń, bez plotek, bez medialnych historii, ot - spojrzeć na ludzi, którzy są wprawdzie inni niż my, ale przez to fascynujący, ciekawi. Kiedy "wędrowne ptaki" przybywają do małego miasteczka, Łukasz wita je z uśmiechem. Obserwuje, próbuje się porozumieć, oswaja tą inność i zaprzyjaźnia się z nią. A konkretnie to zaprzyjaźnia się z Paulinką, która - choć obca - jest przecież dokładnie taka jak on.
Potem lato się kończy, ptaki odlatują - ale co się stanie, gdy Paulinka postanowi zostać? Czy to w ogóle możliwe, z wędrownego ptaka stać się osiadłym? Wędrowne ptaki to książka o inności i przyjaźni, ale także o tym, jak trudno nam czasem zobaczyć w obcym drugiego człowieka, pomóc mu, zaakceptować jego odmienność.
Tekstu jest tu niewiele - akurat tyle, by w paru zdaniach nakreślić sytuację. I dobrze, bo dzięki temu całą uwagę możemy skupić na ilustracjach. Lirycznych, metaforycznych, onirycznych (i jeszcze parę przymiotników kończących się na "ryczne" by się znalazło), kolorystycznie jesiennych, szaro-żółto-pomarańczowych. Bardzo podoba się Matce zabieg pokazania przybyszów jako ludzi z dziobami i skrzydłami, ale jeszcze bardziej podoba się Klusce. Kluska, proszę państwa, kupuje tę metaforę bez mrugnięcia okiem. I pięknie!
Dziwolągi
Jeśli przed chwilą było pięknie, to teraz dla odmiany będzie brzydko. Dziwolągi to druga książka, która na temat obcości pozwala spojrzeć z nieco innej strony - jednak ciągle głównym tematem pozostaje niezrozumienie i wrogość wobec inności. Skoro już jednak zaczęliśmy o warstwie graficznej, to pójdźmy najpierw tą drogą. Jeśli trzeba by opisać Dziwolągi jednym słowem, to z pewnością będzie to "niepokojące". I o to właśnie chodzi - narysowane kreską trochę naiwną, trochę turpistyczną, Dziwolągi wcale nie chcą się podobać. Cmentarzysko wyciętych drzew, smutek zwierząt, skrzywione twarze ludzi - wszystko brunatne, brudnoczerwone, zgaszone.
Trochę od ogona zaczęliśmy tę recenzję, czas więc przejść do fabuły Dziwolągów. Pewnego dnia leśne zwierzęta odkrywają tajemnicze i anonimowe zaproszenie na bal. Niestety wkrótce okazuje się, że stoją za nim nieczyste intencje - gdy zwierzaki się bawiły, ktoś wykarczował las, czyli zabrał ich domy. I tak, od wstrętnego oszustwa, zaczyna się spotkanie dwóch obcych kultur - i, co ciekawe - zwierzęta reprezentują w tym starciu dużo bardziej cywilizowaną frakcję. Czy inność i idąca za nią wrogość okażą się barierą nie do pokonania?
Być może zaskoczy was informacja, że największą fanką nowej książki ponownie okazała się Kluska. Ogląda, kartkuje, wpatruje się w ponure strony z fascynacją. "Tą książkę ze zwierzętami na balu" - mówi wieczorem. Długo patrzy na dziwne, surrealistyczne, czerwone domy zastępcze, na smutne zwierzęta snujące się wśród resztek lasu. Patrz, dziewczyno, patrz, ucz się, jakim człowiekiem nie być.