Są czasami takie momenty w życiu rodzica, kiedy człowiek myśli sobie, że do ciężkiej choroby zakaźnej, jeśli jeszcze raz przyjdzie mi zagrać w tę grę, to skoczę z okna. No serio. Chwileczkę, czasami? Nie no, przejęzyczenie. W sumie to codziennie. Nie macie takich momentów? Definitywnie w waszym życiu brakuje szybkich gier karcianych. Znienawidzicie je po miesiącu, to pewne jak depozyt u Gringotta.
Małe poręczne karcianki przeżywają u nas złotą erę – nadają się na szkolną wycieczkę, do plecaka, na weekend w górach, na domowy jesienny wieczór, a także można je w akcie desperacji wywalić przez okno bez ryzyka, że spowodują u kogoś jakiś wielki uszczerbek na ciele. Poza tym ich cena jest zazwyczaj niewygórowana, więc można zainwestować w kilka sztuk i samemu sprawdzić, co „wejdzie” dobrze. Najczęściej aż za dobrze…
WIRUS
Zaczynamy od matczynego nemesis. Na dźwięk słowa ‘Wirus’ Matka zachowuje się mniej więcej tak jak nasz kot na dźwięk słowa ‘weterynarz’, znaczy znika w tajemniczych okolicznościach i pojawia się ponownie za jakieś osiem lat, wyglądając ostrożnie zza rogu. No bo ileż można, moi drodzy, ileż można?! Na matczyne nieszczęście Wirus jest grą składającą się właściwie z samych zalet. Zasady ma proste i łatwe do zapamiętania, rozgrywka trwa jakieś 15-20 minut, pudełko jest zgrabne i nie zajmuje zbyt wiele miejsca, można do niej zasiąść w 6 osób – innymi słowy nadaje się idealnie i na domowe popołudnie, i do plecaka na wycieczkę szkolną. No i, jak można się spodziewać po nazwie, jest niestety bardzo zaraźliwa.
O co chodzi? Naszym celem jest wystawienie po jednej z czterech kart organów tworzących ludzkie ciało, jednocześnie zagrywając karty wirusów na organy przeciwników i karty szczepionek na swoje własne. Wygrywa ten, który kombinacją szczęścia i sprytu jako pierwszy skompletuje zdrowego człowieka. Sytuacja na stole zmienia się jak w kalejdoskopie, w powietrzu latają strzykawki, kapsydy i oburzone okrzyki współgraczy. Dość powiedzieć, że Wirus wciągnął nie tylko szkolnych kolegów, ale i zupełnie nie-planszówkową Kluskę. Nota bene młodsza latorośl nie łapie się w „oficjalny” sugerowany wiek – od 8 lat – a jednak jest w stanie bez problemów wygrać, co sugeruje, że i sześciolatka moglibyście zawirusować.
RECTO VERSO
Recto Verso to nasz kolejny post-wakacyjny fioł. Gra, która ze dwa lata przeleżała kurząc się na półce nagle powróciła w glorii i chwale. Być może trzeba było chwili, żeby do niej dorosnąć, bo zasady, choć z definicji niezbyt trudne, wymagają dobrego „ogarnięcia” sytuacji na stole i na rękach przeciwników, nie mówiąc już o zasadach specjalnych kart czy zapamiętywaniu ich położenia.
No ale do rzeczy.W pudełku - z charakterystycznego dla Djeco wytrzymałego, twardego kartonu - mamy 36 dwustronnych kart, na których przedstawione są najróżniejsze zwierzaki. Rozdajemy z nich rękę każdemu z graczy, zaś pozostałe karty wszystkie układamy na stole tak, żeby były widoczne i dostępne. Naszym celem jest na końcu rundy mieć na ręce pięć kart z tym samym zwierzęciem lub pięć kart z jokerem. Zdobywamy punkt – i tyle. Niby nic, jednak teraz do gry wkraczają zasady specjalne kart, które pozwalają nam wymieniać, kraść, obracać, zmieniać kierunek rozgrywki i ogólnie robić na stole wielkie zamieszanie. Wkrótce okazuje się, że trzeba dokładnie zapamiętać, co znajdowało się na awersach kart i dobrze rozplanować swoje kolejne posunięcia. Trochę frustracji wywołuje zawsze kradzież, no bo przecież „on się na mnie uwziął, mamo!!”, niemniej Recto Verso to dobra zabawa i sporo śmiechu.
RZYMIANIE DO DOMU
Rzymianie do domu to kolejna kieszonkowa radość – nieskomplikowane zasady, prawdziwie kompaktowe pudełko oraz fajne połączenie elementu blefu i planowania sprawiają, że mamy za sobą całkiem sporo wyjazdowych i wakacyjnych partyjek.
O co chodzi? Otóż w każdej turze losujemy sobie rzymskie forty, które wszyscy gracze na raz pragną podbić, wysyłając rzeczonych Rzymian do domu. Każdy z graczy dysponuje dziewięcioma bohaterami swojego klanu (karty te są takie same dla każdego, poszczególne klany różnią się jedynie kolorem), o różnej sile i umiejętnościach. Spośród tej puli losujemy na rękę sześciu bohaterów, a następnie w sekrecie przyporządkowujemy ich do podbijania poszczególnych fortów. A potem – huzia na Józia. Odkrywamy karty i sprawdzamy, komu udało się złoić Rzymian, czy to kładąc tam najsilniejszą, czy najsprytniej dobrana postać.
Przyporządkowując karty musimy się zastanowić, co w danym miejscu najprawdopodobniej położą nasi przeciwnicy, sami jednocześnie starając się zmylić ich udanym blefem. To sprawia, że może niekoniecznie da się w Rzymian zagrać z siedmiolatkiem jak równy z równym, choć sugerowany na pudełku wiek 13 lat wydaje się mocno zawyżony. Dajcie tej małej szarańczy trochę czasu na opanowanie zasad, a może spotkać was niemiłe zaskoczenie, gdy zwinie Wam najcenniejszy fort sprzed nosa. Sprawdzone info.