Nieco ponad 1400 km. Tyle usłużnie podaje nasza nawigacja - tyle zrobiliśmy po irlandzkich drogach i bezdrożach. Dziś kolejna porcja fot i garść informacji dla ciekawych, takie tam podróżnicze duperele, ile to kosztowało, gdzie spaliśmy, co polecamy dla ułatwienia sobie życia... Ogólnie to polecamy podrzucić Babci i byczyć się z ulubionym serialem i wińskiem, ale jak już musicie jechać...
Raz na jakiś czas przychodzą do nas maile, że tak patrzyliście na te nasze foty, patrzyliście - i łup, też w samochód czy samolot, i śmigacie w podobną podróż. No nie ma nic piękniejszego! Przychodzą też konkretne pytania, i wychodząc im naprzód robi dziś Matka krótkie podsumowanie tego, jak ta wyprawa wyglądała od strony organizacyjnej.
Lot
No więc najpierw był lot. Lot wyjątkowo nie łapany według starej zasady - w jakieś fajne miejsce, w sumie nie ważne kiedy, byle nie za drogo - tylko z klucza, bo w Irlandii chcieliśmy odwiedzić pewną niedawno narodzoną damę. Ale i tak, przy dość sporej elastyczności terminów, wyhaczyliśmy podróż do Belfastu za jakieś 135 złociszy od łebka, więc taniej niż niektóre pociągi z Krakowa do Warszawy. Oł jee.
Bagaż wyłącznie podręczny, czyli cztery niewielkie torby, wystarczają nam w zupełności od czasu, gdy potwory przestały się maniakalnie obrzygiwać i oblewać wszystkimi płynami. Ot, trochę ciuchów i kosmetyków, laptop, czytadła w formie elektronicznej i oczywiście trzecia ręka, jaką jest aparat fotograficzny. Foteliki samochodowe, czy też nasze gargantuiczne foteliska, lecą za free - dziękujemy ci Unio Europejska!
Auto
Następnie siedliśmy z karteczką i zaczęliśmy wypisywać miejsca, które nas interesują, tocząc przy tym uczoną rozmowę o irlandzkim neolicie i o Cromwellu. Hahaha... nie. Otóż wcale nie, albowiem Ojciec jest podróżnikiem wyłącznie kulinarnym, znaczy można go zabrać absolutnie wszędzie, a jeśli tylko dobrze karmią, to on będzie zadowolony. Taki egzemplarz się trafił, no co zrobić. No więc po krótkim zastanowieniu wyznaczyła sobie Matka taką małą, oszczędną traskę dookoła całej Irlandii i wujaszek Google poinformował o tych kilometrach. Wtedy stało się jasne, że bez auta ani rusz.
Jako niezawodna organizatorka zabrała się Matka za rezerwację w nocy przed wylotem, czyli na mniej niż 24h przed odbiorem wehikułu. Z pełnym ubezpieczeniem na wypadek szaleństwa po lewej stronie drogi wyszło nas koło ośmiu stówek za tydzień za niewielkie auto. To ubezpieczenie najtańsze nie było, i koniec końców żadnych drogowych ekscesów nie odnotowaliśmy, ale spokoju ducha nie da sie przecenić, zwłaszcza gdy tylne siedzenie wrzeszczy potępieńczo, kierowca nie wypił kawy, a na poboczu znaki informują, że owce w każdej chwili mogą wtargnąć na drogę. Niestety nie wtargnęły.
Noclegi
Wszystkie noclegi rezerwowała Matka również bardzo odpowiedzialnie, jak na dobrą organizatorkę przystało, w nocy przed wylotem. I wiecie co? No kurde, to był strzał w dziesiątkę! Jako ludzie zmotoryzowani mieliśmy centralnie w dupie lokalizację noclegu - czy to na przedmieściach, czy przy wylocie autostrady na lotnisko, czy w dzielnicy przemysłowej. Celowaliśmy po prostu w te miejsca, które danego dnia miały mega przeceny na pokoje rodzinne, wszystko oczywiście przez sieciowe portale hotelowe i najchętniej bez przedpłaty, bo nie byliśmy pewni, czy zawsze danego dnia uda nam się dojechać w upatrzone miejsce.
Skutek był zawsze zadawalający, najczęściej bez fajerwerków, ale ciepło i czysto, a na spanie docieraliśmy długo po zmroku, więc nie było co się czepiać. Choć raz trafiło nam sie w zupełnie uczciwej cenie wypasione bed and breakfast. I tak jak za bed zapłaciliśmy niewiele, to już breakfast w wysokości 15 funtów od łebka zniechęcił nas dość skutecznie, stanęło więc na jogurcie pitnym i bułeczkach z Tesco. I co? I nic, wszyscy żyją i mają się dobrze.
Dodatki
Dodatki, wiadomo, bolą najbardziej. Żarcie w lokalnych pubach - jakieś uczciwsze niż przydrożne badziewie, paliwo do naszej małej srebrnej strzały, trzy kawy dziennie no i oczywiście nietanie wejściówki do wszelakich atrakcji. Na szczęście potwory jeszcze w tej ostatniej kwestii dodatkowych kosztów nie generują, ale kasę musieliśmy wydać z nawiązką na pluszowe króliki i piankowe piłeczki. Nauczona doświadczeniem nie przygląda się Matka tym kosztom nigdy zbyt uważnie, bo potem zaczyna jej dymić z uszu. A tak oczy nie widzą, a przynajmniej smacznie jest.
Podsumowując - dzięki mrożącym krew w żyłach rezerwacjom uber last minute ten wyjazd - do kraju powszechnie uznawanego za dość drogi - zrobił się nawet do przełknięcia. A najfajniejsze było to, że autostrady w całej Irlandii południowej kosztowały przeciętnie 1,90 Euro za spory odcinek. Nosz kurde, a u nas 70 kilometrów A4 za 20 złotych...
Dziś upiększamy ten nieco nudnawy wpis fotkami z Limerick, Galway, klifów Moheru, Clonmacnoise oraz długich kilometrów irlandzkich dróg. Zielono tam mają, cholera jasna.