Kolorowanek, antykolorowanek, zeszytów ćwiczeń i książek aktywizujących jest ostatnio na rynku tak dużo, że nawet Matka gubi się już w tym, co warto wziąć pod ołówek. Robiąc jednak generalne porządki na półce z bazgroszytami natknęła się ostatnio na Typogryzmoł, teraz nieco zapomniany, a niegdyś ukochany - i od razu Potwory zmaterializowały się dookoła z wielkimi uśmiechami na twarzach.
Tak, to prawda, od dawna się Typogryzmołem nie bawiliśmy i wiele fajnych stron mamy już wykolorowanych (choć to chyba niewłaściwe słowo, raczej zmasakrowanych), ale przeciez księga to ogromna, stupięćdziesięciostronicowa. Wiele jeszcze rozrywek czeka w środku. O co więc chodzi?
Typogryzmoł jest rozwinięciem pracy dyplomowej Jana Bajtlika, ilustratora tak młodego, że Matka przez samo trzymanie jego książki w rękach czuje się stetryczała. A książka to nie byle jaka - nie dość, że wyróżniona BolognaRagazzi Award 2015 w kategorii „non fiction” (dla niezorientowanych - tak, to naprawdę spora sprawa w branży ilustracji dla dzieci), to jeszcze wydawana w licznych krajach, a ostatnio świętująca wielkie sukcesy w Tate Modern, gdzie Bajtlik zaprojektował między innymi czadowe menu dziecięce w kawiarni. Normalnie aż się miło robi na sercu, gdy taka fajna polska książka świętuje sukcesy.
Dość już jednak pochwał, przejdźmy do sedna - o co tu chodzi? Typogryzmoł to w założeniu książka aktywizująca, wspomagająca naukę liter. Litery są jednak tylko pretekstem do dobrej zabawy, bo strasznie z nich niesubordynowana banda. Zamiast ustawiać się równo, jak to zwyczajowo bywa w książkach ćwiczeń, litery zupełnie powariowały, rozbiegły się i zdziczały. Zmieniają się w zwierzęta, wędkują, jeżdżą na rowerze, z dymem uciekają kominem, plączą się i gubią, przez co ciągle potrzebują pomocy. A to trzeba ogony dorysować, a to połączyć liniami, a to ugasić pożar. Rozpoczynamy od zadań prostych, typowo bazgrolących, a potem mamy nawet okazję zaprojektować własny alfabet. Niby zabawa, a ręka ćwiczy stawianie kresek pod odpowiednim kątem. Podstępna to książka, oj podstępna! I jaka fajna!
Jeśli w zalewnie "edukacyjnego" papieru szukacie pozycji, która będzie absolutnym pewniakiem, sięgnijcie po Typogryzmoł. Bachory rysują, kolorują, wycinają, a dookoła na dużych kartach rozsiadły się litery najróżniejszego kroju. Bardzo się to Matce podoba. Bo typografia jest strasznie fajna, gdy człowiek może ćwiczyć litery "M" i "W" wypełniając zębiskami paszczę groźnego krokodyla.