Zawsze się bardzo cieszymy, gdy nasze ulubione anglojęzyczne książki ukazują się na rodzimym rynku. Dziś przed Wami Pan Tygrys dziczeje - pozycja, którą pokazywała już Matka na blogu, teraz w polskiej odsłonie. Mamy też konkurs, w którym możecie tę świetną ksiązkę zgarnąć. Przy okazji nieśmiało przypominamy o drugim tygrysim faworycie - The Tiger Who Came to Tea. A nuż ktoś go wyda nad Wsiłą? Pięknie prosimy!
WRAAAAA! - kiedy Kluska wypada zza rogu z dzikim rykiem i warkotem, to z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że bawi się w Hulka albo w tygrysa. Ponieważ Matka uparcie odmawia zakupu książki o Hulku (no dobra, to nie do końca prawda, ale ciiii), to będzie o tygrysach. Pan tygrys dziczeje od dawna już gości na naszej półce - najpierw czytaliśmy go w wersji angielskiej, teraz ukazał się również nad Wisłą - i doskonale, to jedna z tych książek, które naprawdę warto mieć. Świetny jest tekst, świetny humor, świetne są przede wszystkim ilustracje - w tym sprytny zabieg ukazujący wszystkie "cywilizowane" sceny w odzieniach brązu i szarości, podczas gdy sceny "dzikie" wybuchają kolorem. A przede wszystkim fajne jest przesłanie. Bycie ciągle ułożonym i grzecznym nie jest dla wszystkich dobre. Czasem warto sobie zaszaleć. Warto nieco zdziczeć.
Tytułowy Pan Tygrys, uziemiony białym kołnierzykiem miejskich konwenansów, coraz gorzej się czuje w swojej skórze. Jego przyjaciele, choć życzliwi, zupełnie nie rozumieją dzikiej iskry w duszy Pana Tygrysa. Pewnego dnia wielki kot dochodzi do wniosku, że dłużej już nie wytrzyma - rzuca swoje cywilizowane życie i ucieka do dziczy. Początkowe zachłyśnięcie się wolnością wkrótce przeradza się jednak w tęsknotę za domem i przyjaciółmi. Jak rozwinie się ta dramatyczna akcja? Czy Pan Tygrys znajdzie równowagę życiową? Czy zaakceptują go przyjaciele? Chyba nietrudno się domyślić. Potwory są zachwycone. Z lubością liczą gołębie na miejskich dachach, ryczą z Panem Tygrysem i od czasu do czasu dziczeją. I niech sobie dziczeją na zdrowie.
Próbkę twórczości Petera Browna prezentowaliśmy już przy okazji recenzji innej jego książki, Dzieci to koszmarne zwierzątka domowe, i mocno liczymy na to, że Nasza Księgarnia na tym nie poprzestanie, bo w kolejce czekają jeszcze zapowiadające się równie fajnie tomy (Will you be my friend i Creepy Carrots). Obie książki są raczej oszczędne jeśli chodzi o ilość tekstu - w Panu Tygrysie znajdziemy nawet całe rozkładówki prawie zupełnie tekstu pozbawione, prezentujące jakiś koncept jedynie ilustracją, lub elementy komiksowe, gdzie postaci toczą konwersacje przy pomocy "dymków". To z resztą jedne z ulubionych kart Potworów, które ogromnie śmieszą rozmowy "cywilizowanych" zwierząt i ich egzaltowane oburzenie. Plus przyznajemy również za tłumaczenie, swobodne i lekkie.
Lato zbliża się ku końcowi i Potwory nieco nam przez te dwa miesiące zdziczały - widzi Matka te czarne stopy, piach w kieszeniach i twarze umazane malinami. I piękny to jest widok, bo niedługo rozpocznie się przedszkole, a tam nie można już wszystkiego jeść rękami i pisać długopisem po brzuchu. Pan Tygrys zostanie jednak z nami, by od czasu do czasu przypominać, że dobrze jest wskoczyć w ubraniu do fontanny. Jeśli i Wy miewacie czasem na to ochotę, zerknijcie na koniec tego wpisu - tam czeka na Was tygrysi konkurs.
Mało jest w naszym domu książek tak wyczytanych, jak The Tiger Who Came to Tea. Na szczęście strony są kartonowe, więc wytrzymały i intensywne "spożywcze" czytanie Precla, którego łapska zawsze umazane były to masłem, to serkiem, i kluskowe czytanie nogami. Nie ma bowiem takiej możliwości, żeby Kluska czytała coś w pozycji przez resztę świata uznanej za akceptowalną. The Tiger Who Came to Tea towarzyszył nam od trzech lat nieprzerwanie i dopiero teraz, podczas tworzenia tego wpisu, zorientowała się Matka, że ostatnio czytamy go jakby rzadziej. I smutno jej się zrobiło, bo oczyma duszy ujrzała potwory czytające Prousta, wyfruwające z domu na studia i wyprowadzające się do miast na drugim końcu świata.
Póki jednak mamy w domu kartonówki, może Matka z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że herbaciany tygrys jest ich królem. Pewnego dnia dziewczynkę o imieniu Zofia odwiedza wielki pasiasty tygrys, który bez ceregieli wprasza się na herbatę. Nie dość tego, bezczelny kot pożera wszystko, co było do zjedzenia i wypija wszystko, co było do wypicia - łącznie z całym piwem Taty i całą wodą z kranu. Potem żegna się tajemniczo i znika, by nigdy już nie powrócić. Dobry tekst w połączeniu z klasyką brytyjskiej ilustracji dziecięcej to jest rzeczywiście to, co tygrysy lubią najbardziej. Katowaliśmy więc tę nieszczęsną książkę do momentu, gdy Matka znała każde, ale to każde słowo na pamięć. Wtedy przeklinała tygrysa, a teraz patrzy na niego z nostalgią i w ciemno poleca każdemu. Niechże ktoś to wyda po polsku!
UWAGA! WYNIKI KONKURSU!
No dobra, to się już robi do przewidzenia - dostaliśmy tyle zgłoszeń konkursowych, że Matce zrobiło się słabo na myśl o wyborze. Po pierwsze postanowiliśmy więc przyznać nie jedną, ale aż dwie nagrody (czyli dwie kopie Pana Tygrysa), po drugie zaś poszliśmy na łatwiznę i zrzuciliśmy brzemię na Precla i Kluskę. Ogromnie spodobał im się pangolin, murena (wraz z komicznym rysunkiem), anakonda, kraken i dzikie dziki z Afryki oraz dzikie leniwce, uśmiali się nad "ginożaurem", ale ostateczny wybór padł na stwory widoczne poniżej. Autorom, którzy przesłali nam odpowiedzi z widocznymi na fotce zwierzakami gratulujemy i prosimy o kontakt w terminie 7 dni. Wszystkich zaś zapraszamy już jutro, bo startujemy z kolejnym konkursem. Będzie coś dla tych, co lubią kolorowanki (niekoniecznie) dla dorosłych.