Mały drewniany domek ze skośnym dachem. Okno pomalowane na biało. Na dachu ciekawska mewa. Przed domem stół kryty ceratą w czerwoną kratę. Przy stole białowłosy starszy pan i równie białowłosa dziewczynka. Na stole dzbanuszek świeżego mleka. W powietrzu zapach morza. Bose stopy, długie jasne wieczory, lenistwo i przygody. Najlepsze wakacje na świecie.
Lato Stiny to jedna z tych niepozornych książek. Tekstu w niej niewiele, akurat tyle, by poczuć smak soli w powietrzu i usłyszeć nawoływanie wszędobylskich mew, akurat tyle, by skupić się na ilustracjach - delikatnych, mało kontrastowych akwarelach, spłowiałych od letniego słońca i rozmytych morzem. Na ilustracjach zaś wakacyjna codzienność. Stina, na oko może pięcioletnia, jej pluszowy hipopotam i właściwe wszystkim małym srokom zamiłowanie do zbieractwa. Dziadek, przyglądający się wszystkiemu spokojnie, ze swoim zwyczajowym "Co ty powiesz...". Morze, ogromne, nieskończone, pełne przygód i możliwości, ale czasem też niebezpieczne.
Lato Stiny jest proste. Bez tony plażowych zabawek, bez namiotu chroniącego przed promieniowaniem UV i dmuchanych motylków na ramionach, bez dorosłych, którzy w plastikowych pojemniczkach noszą za nią pokrojonego na plasterki banana. Jest za to poszukiwanie wyrzuconych przez fale piórek, patyków, dziwnych szkiełek, są wyprawy łodzą na ryby, które potem dziadek usmaży na obiad. Jest też swoboda, jest akceptacja wszystkich, nawet nieco szalonych pomysłów, nawet jeśli mogły się skończyć niezbyt dobrze. Jest w końcu wyprawa do domu prawdziwego wilka morskiego i jego niesamowite morskie opowieści. I, jak w tej do bólu osłuchanej szancie, kto chce, ten niechaj wierzy, kto nie chce, niech nie wierzy...
Lato Stiny towarzyszy nam za każdym razem, gdy wybieramy się nad morze. Siedzi wtedy Matka na plaży, otoczona rojem parawanów, nasłuchująca nawoływania obnośnych sprzedawców gorącej kukurydzy i małych grajdołkowych radyjek. I tęskno jej za takim skandynawskim latem, gdzie po pustej kamienistej plaży chodzi się w rozciągniętym swetrze.
Na dokładkę macie jeszcze garść fotek z zeszłego, duńskiego lata. Była leniwa włóczęga, były bose stopy, poszukiwanie skarbów, kubek ciepłego mleka o poranku. A my już za chwileczkę, już za momencik wyruszamy na kolejną wakacyjną wyprawę. Jara się Matka niemożebnie.
Wszak nie ma nic bardziej ekscytującego niż wybrać się w miejsce, w którym się nigdy jeszcze nie było...